Starsze

Słowa złe, czyli (bez)granice wolności

Słowa złe, czyli (bez)granice wolności

„Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji”. Przytoczne zdanie pochodzi oczywiście z obowiązującej w Polsce konstytucji. Jak powszechnie wiadomo, Konstytucja jest najważniejszym źródłem prawa krajowego.

Znaczenie normy konstytucyjnej przypomniał ostatnio Trybunał Konstytucyjny badając zgodność z jej treścią przepisu art. 135 § 2 Kodeksu karnego. Przepis ten ustala odpowiedzialność karną za publiczne znieważenie Prezydenta Rzeczypospolitej. Trybunał – co wypadnie podkreślić – uznał, że artykuł ten jest zgodny z art. 54 ust. 1 w związku z art. 31 ust. 3 Konstytucji RP, a także z art. 10 Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, sporządzonej w Rzymie 4 listopada 1950 r.

Zniewaga to zniewaga

W uzasadnieniu do wydanego orzeczenia wskazano m.in., że poczucie własnej godności jest jednym z niezbędnych warunków efektywnego wykonywania funkcji przypisanych głowie państwa. Przy okazji jednak TK wypowiedział jeszcze kilka innych, wartych przypomnienia myśli.

Dla przykładu tę, że penalizacja znieważenia nie wpływa na ograniczenie prawa do krytyki działalności organów państwa. Odpowiedzialność karna za czyn opisany w art. 135 § 2 Kodeksu karnego nie jest bowiem związana z treścią wypowiedzi, lecz z jej znieważającą formą. Zdaniem Trybunału, w demokratycznym państwie zastępowanie argumentów merytorycznych zniewagami, z powoływaniem się na wolność słowa, nie może stać się akceptowanym standardem.

To ważne i celne słowa. Znakomicie przystają do wszystkiego tego, o czym wiedzieć powinien każdy przyzwoity człowiek żyjący w cywilizowanej społeczności.

Wulgarne słowa, przekleństwa, a szczególnie oszczerstwa w naszym kręgu kulturowym uchodziły za niegodziwe od zawsze.  Jednoznacznie uważano je też za grzeszne. Także obecnie w jednym z najważniejszych dokumentów Kościoła można wyczytać, że „cześć jest świadectwem społecznym składanym godności człowieka i każdy ma naturalne prawo do czci, do dobrego imienia i do szacunku” [por. Katechizm Kościoła Katolickiego, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań, 1994].

Ochrona każdego obywatela

Ochrona godności osobistej wpisana jest mocno w system obowiązującego prawa. Art. 23 Kodeksu cywilnego jednoznacznie stanowi, że dobra osobiste człowieka, w tym jego cześć, pozostają pod ochroną prawa cywilnego niezależnie od ochrony przewidzianej w innych przepisach.

W studenckich notatkach z  prawa karnego  zanotowałem sobie uwagę, że „zniewaga, zwana dawniej obrazą, uwłacza godności przysługującej każdemu człowiekowi z racji jego człowieczeństwa”. Wiele przemawia za tym, że ich autorem jest Witold Świda, nieoceniony Profesor wileńsko-wrocławski. Niemal identyczna myśl znalazła się bowiem w znanym komentarzu do Kodeksu karnego, którego był współautorem.

Chciałoby się powiedzieć: nic dodać, nic ująć. Drzwi otwarte są od dawien dawna i wyważać ich wcale nie trzeba. A jednak żal, że Trybunał, pisząc słusznie i pięknie o potrzebie ochrony czci i godności Prezydenta Rzeczypospolitej, półzdaniem chociaż nie napomknął, że ta ochrona jest tylko szczególną postacią ochrony należnej każdemu innemu obywatelowi. Należnej przede wszystkim dlatego, że jest człowiekiem, ale także dlatego, że z wyboru czy z powołania pełni ważne oraz odpowiedzialne obowiązki publiczne. I to niezależnie od tego, czy jest parlamentarzystą, prezydentem miasta, sędzią czy prokuratorem.

Poglądy bez granic

Gdzieś trafiłem na celną uwagę, że kto nie ma argumentów, ten używa epitetów. Niestety,  we współczesnej Polsce, w publicznej dyskusji o wszystkim, a często tak naprawdę o niczym, zdecydowanie przeważają epitetowcy. I nie mam na myśli wyłącznie anonimowych internetowych forumowiczów. Tomasz Jastrun zupełnie niedawno celnie stwierdził, że „pieniactwo i wzajemne niechęci są tak duże, że merytoryczna rozmowa jest prawie niemożliwa, a w publicznej dyskusji myśli się nie o tym, gdzie jest prawda, ale jak dołożyć przeciwnikowi”.

Prym wiedzie w tym oczywiście Internet. Dokładniej stworzona dzięki niemu, niczym nie ograniczona w sensie technicznym i powszechnie dostępna możliwość anonimowego wypowiadania oraz rozpowszechnia wszelkich informacji, opinii i poglądów. Niby dokładnie tak, jak chcieli tego twórcy Konstytucji.

Szkoda, że nie starczyło w niej miejsca na klauzulę o jakichkolwiek granicach owej wolności wyrażania poglądów czy też rozpowszechniania wypowiedzi. Granic takich nie wyznacza ani racja stanu, ani dobra osobiste, ani zasady dobrego wychowania, ani nawet względy elementarnej, zwykłej przyzwoitości.

Zapewne jest to jedna z przyczyn, dla których na stronach popularnych portali internetowych można znaleźć bezkarne wpisy w rodzaju: „Nie ma innego wytłumaczenia sprawy jak to, że obie [podejrzane kobiety – przyp. mój J.W.] pochodziły z rodziny sędziego-złodzieja. To taka tradycja rodzinna i nie należy jej się przeciwstawiać. Sędzio, ty złodzieju!!! Wytocz mi teraz sprawę i posadź w pierdlu. Za cienki bolek jesteś, tego nie potrafisz i dalej będziesz czerpał korzyści ze złodziejskiego procederu twojej zawszonej rodzinki!”. Z góry przepraszam wszystkich za przytoczenie tego cytatu w oryginale.

Gdzie standardy jakościowe?

Chciałbym wierzyć, że sędzia, którego wypowiedź dotyczyła, nie okaże się „za cienki” i za pośrednictwem prokuratora oraz odpowiedniego sądu spełni marzenia autora wypowiedzi o posadzeniu w kryminale. Przede wszystkim jednak cytatem tym chciałbym poruszyć sumienia tych moralnych autorytetów, którzy ciągle jeszcze myślą i głoszą, że w imię wartości, jaką jest wolność słowa, wolno powiedzieć wszystko, zwłaszcza publicznie.

Przypomnijmy za filozofami: wolność to także odpowiedzialność. To, co się publicznie mówi czy pisze, i to, jak się to robi, jest nie tylko przejawem kultury osobistej i prywatną sprawą człowieka. Tu też mają, a dokładniej – powinny mieć  zastosowanie jakieś szerszej akceptowalne standardy jakości. Inżynier może zbudować most, który nie jest szczególnie piękny. Musi jednak zbudować most bezpieczny. Obowiązują go normy techniczne. I nikt się z tego powodu nie obrusza. Przeciwnie, wszyscy tego oczekujemy.

Podobnie jest w medycynie, budownictwie mieszkaniowym, komunikacji lotniczej i wielu innych dziedzinach. Ograniczeń doznaje też podstawowa zasada gospodarki rynkowej – wolność gospodarcza. Nie wszystko możemy wytwarzać, gdyż produkcja pewnych produktów albo jest reglamentowana, albo wręcz zakazana.

Także wolność przemieszczania się ma swoje granice. Nawet te wewnątrzeuropejskie niekiedy bywają zamykane. Dlaczego więc komunikacja międzyludzka, zwłaszcza ta publiczna, miałaby być pozbawiona pewnych minimalnych ograniczeń, wynikających właśnie ze standardów jakościowych?

Złe słowa też ranią

Nie każdy może i musi mówić czy pisać językiem Prusa czy Gałczyńskiego. Bez trudu może chyba jednak powstrzymać się od popełnienia przestępstw, jakim są zniewaga i zniesławienie. Natomiast redakcje administrujące forami dyskusyjnymi nie powinny mu w tych kryminalnych wyczynach pomagać. Nawet pod sztandarami wolności słowa. Prof. Jan Widacki problem jakości publikowania skonkludował chyba najcelniej: „Każdy ma prawo do swojej opinii i do jej głoszenia. Byle nie w słowach uznanych powszechnie za obraźliwe” [por. J. Widacki, „Przegląd” nr 13/2011].

Na własnym podwórku możemy sobie wprowadzić ruch lewostronny, prowadzić bez świateł czy jeździć pojazdem nie zarejestrowanym. Wszystko się jednak zmienia kiedy tylko pojawiamy się na drodze publicznej. Tu za naruszenie obowiązujących zasad grożą mandaty, a nawet więzienie. I nikt  nie mówi, że zakaz przekraczania określonych prędkości, czasem faktycznie w zestawieniu z mocą silnika dyskomfortowy, godzi w wolność przemieszczania się.

Zrozumieliśmy, że niebezpieczna prędkość, jazda lewą stroną czy niesprawnym technicznie pojazdem może okaleczyć, także zabić. Jeszcze nie rozumiemy, że złe słowa, fałszywe opinie, nawet pospolite wulgaryzmy czy znieważające plugastwa też ranią, czasem zabijają. Co pewien czas słyszy się przecież o samobójczych zamachach osób, które stały się obiektem szykan środowiskowych.

Czas na zdecydowane reakcje

W kodeksie karnym, wymieniono co najmniej 10 czynów karalnych zawierających znamię wyrażone słowem „znieważa”. Sąd Najwyższy stwierdził jednoznacznie że: „Internet jest środkiem masowego komunikowania, o jakim mowa w art. 212 § 2 i 216 § 2 k.k., za pomocą którego sprawca może dopuścić się zarówno zniesławienia, jak i znieważenia”.

Jednak wypowiedziany w postanowieniu III KK 234/07 z 7 maja 2008 r. pogląd w niewielkim stopniu wpłynął na kształtowanie się praktyki ścigania i wymiaru sprawiedliwości.

Może i nie należy się temu dziwić, skoro kilka lat wcześniej ten sam SN doszedł do mocno zaskakującego wniosku, że sędziowie powinni zawsze być na znieważające ich słowne ataki przygotowani, gdyż należą one do nieodłącznych elementów sprawowania urzędu [por. postanowienie Sądu Najwyższego z 10 grudnia 2003 r. III KO 44/03].

Tu pozwolę sobie na zdanie odrębne, a nawet zdecydowanie odrębne. Uważam bowiem, że sędziemu czy prokuratorowi „poczucie własnej godności i posiadanie autorytetu” [cytuję za TK] jest potrzebne do sprawowania ustawowych obowiązków w stopniu nie mniejszym niż głowie państwa. Jestem przekonany, że nadszedł czas, żeby coś z tym zalewem chamstwa, wulgaryzmów i wszelkiego innego językowego paskudztwa, opanowującego nie tylko internet, ale także korespondencję w sprawach urzędowych, zrobić. Wcale nie musi to być od razu reakcja karna.

Zacznijmy zapobiegać złu

Można np. kontrolować wpisy, nie kontrolując osób wpisujących. Można upubliczniać opinie, oceny merytoryczne, a te, które wyczerpują znamiona przestępstwa, naruszają dobra osobiste czy po prostu dobre obyczaje, pozostawiać do wiadomości redakcji lub wrzucać tam, gdzie trafić powinny – do wirtualnej kloaki, czyli komputerowego kosza.

Oczywiście, byłoby to zadanie własne redakcji prowadzących ogólnie dostępne fora dyskusyjne. W końcu autorzy poszczególnych tekstów przed wprowadzeniem ich do druku przedkładają je redaktorowi do zaakceptowania. Muszą liczyć się nie tylko z linią programową pisma, wypracowanymi wzorcami redagowania, ale nawet limitem miejsca. Nie ma powodów odstępowania od tej zasady w przypadku gości „forumowych”. Tych zaś, którzy dbałość o elementarną czystość języka uznają za zbędną fatygę, polecić wypadnie w pierwszej kolejności opiece Rady Etyki Mediów, a gdy i to zawiedzie… prokuratora czy sądu. Oby tym ostatnim wypadku  jak najrzadziej.

Rzecznik Sądu Okręgowego we Wrocławiu, sędzia Marek Poteralski ma niewątpliwie słuszność, kiedy twierdzi, że każdy, kto chce oczernić bądź pomówić drugą osobę w internecie, powinien się dobrze zastanowić, bo konsekwencje tego mogą być dla niego bolesne. Jego zdaniem, coraz łatwiej ustalić tożsamość internauty. Coraz więcej jest też tego rodzaju spraw w sądach – zarówno karnych, jak i cywilnych – gdyż każdy, kto poczuje się dotknięty czyimś wpisem na swój temat, może dochodzić swoich praw przed sądem. Moim zdaniem jednak, przypadki dochodzenia sprawiedliwości na drodze sądowej w tej kategorii spraw stanowią przysłowiową kroplę w morzu rzeczywistych potrzeb. Mało kto ma determinację konieczną do ustalenia anonimowego sprawcy. Niewielu też ma chęć spotkania się twarzą w twarz ze swoim oszczercą w sądzie. Tu bowiem i „kat” i jego „ofiara” mają z założenia  równe prawa. Szanse „ofiary” dodatkowo utrudnia fakt, że to na niej spocznie ciężar przeprowadzenia dowodu winy.

Może więc warto szukać innych rozwiązań? Wszak lepiej zapobiegać złu niż je spektakularnie zwalczać. Tak jest i z chorobami, i z przestępstwami. Także z tymi z rozdziału XXVII Kodeksu karnego. Powiedzmy to wyraźnie – ograniczanie swobody panoszenia się „złego słowa” w życiu publicznym nie musi to od razu stanowić brutalnego zamachu na wolność słowa. I z całą pewnością nie stanowi.

Jan WOJTASIK

Miejsce pierwszej publikacji:

MIDA. Magazyn dla Prawników

Data pierwszej publikacji: 2012.03.12

Publikacja z cyklu: Być prawnikiem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *