Miasto niepokonane
[…] Historia powstaje z wydarzeń i wniosków, które z nich czerpie myśl ludzka. Logika wypadków istnieje niezmiennie, ale nie zawsze i nie dla wszystkich jest oczywista doraźnie w chwili ich narastania. Czas układa fakty w koniecznej kolejności – my przenikamy ich hierarchię; triumfy i pogromy, załamania i sukcesy następują po sobie w toku na pozór nieskoordynowanym – my wykrywamy ich związki.[…]
[…] Poznałem wyziewy ciemnych kuchni, przez które mnie wprowadzano do podejrzanych melin, i plusze w poczekalniach adwokatów, którzy niegdyś byli kolegami prokuratorów Sondergerichtu w dawnych heidelberskich czy wiedeńskich czasach. Witały mnie znad biurek obłudnie współczujące oczy, zawsze gotowe do chłodu, ilekroć bym wspomniał o moich skąpych środkach. Nabierałem węchu i wprawy w przenikaniu kauzyperdów, ich obyczajów i fasonów. Wiedziałem, którzy grają na cztery ręce z innymi, a którzy na zwłokę; którzy wyłudzają bezczelnie, a którzy wstydliwie; odróżniałem wśród nich jawnych łotrów od tchórzy spragnionych zysku i od tych wreszcie, którzy wykonywali tę samą profesję fachowo, od lat, poprzez zmiany zaborów, reżimów i rządów. […]
[…] Miasto od roku odsłaniało swój najczarniejszy plon. Wiedziałem już, czego się strzec, śledziłem przetoki, którymi wdziera się podłość w zwyczajne życie ludzkie i wytrawia je do dna, powoli, dzień, po dniu.
W dostojnej adwokackiej głowie z ulicy Mokotowskiej rozpoznawałem ślady jej tknięć. Siedziałem w fotelu, który niedawno wygniótł zastępca szefa Sonderdienstu, i miałem przed oczami resztki jego bytności: niedopita butelka Rizlinga i dwa rżnięte kieliszki stały na biurku obok cygar. Mecenas opowiadał mi ostatnią anegdotę o Göringu, którą zaokrąglał płynnym gestem dłoni z krwawnikiem na serdecznym palcu.
– Trzeba zrozumieć tych ludzi – zamyślał się sentymentalnie.- Są nie tyle źli, ile prymitywni. Ich uczuciowość jest inna niż słowiańska, jest zorganizowana. Zrażamy ich do siebie różnicą biologii. Niech mi pan wierzy, że trafiają się wśród nich ludzie obdarzeni głęboką kulturą i darem rozumienia, a nawet współodczuwania. Ale i oni szanują system swych praw, co nam wydaje się niepojęte. Jesteśmy szczepem anarchicznym, wszelki rygor uważamy za bezprawie. Oto źródło dramatu i klęski.
Patrzałem na jego różowe, sute policzki i łysinę okoloną srebrną siwizną, która dojrzewała w epokach sprzecznych praw i nauczyła się każde z nich szanować.
– Pański ojciec będzie uwolniony w pierwszej dekadzie przyszłego miesiąca. Mój poprzedni gość-wskazał na butelkę – zgodził się dać swój podpis.
– Ten podpis – skłonił głowę -sprawia wszystko. Jest to odstępstwo od jego zasady, uczynione wyłącznie dla mnie z tytułu naszej zażyłości. Zażądał pewnej sumy, którą zechce pan złożyć na moje ręce jako ofiarę na Czerwony Krzyż. „My. Niemcy – powiedział mi przed chwilą – każemy płacić za swoje grzeczności loco dobro publiczne. Wy robicie to loco własna kieszeń. Oto co nas różni”. Nie mogłem zanegować głębokiej prawdy tych słów. – Rozkładał cierpiąco ręce i trząsł nobliwą głową.
– Więc kiedy mam złożyć tę sumę?- spytałem niepewnie, unosząc się z fotela. – Musiałbym spieniężyć pewne kosztowności, przerasta to moje obecne środki…
-Jak najprędzej – odrzekł mecenas i pochylił głowę nad stosem aktów, chowając w oczach zimny, lisi błysk. […]
Kazimierz Brandys „ Miasto niepokonane”, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa, 2009 [wybrane fragmenty]