Publikacje

Egzamin prokuratorski. Inny punkt widzenia

Warszawa. Egzamin prokuratorski doczekał się już swojej literatury wspomnieniowej. Zwykle pisze i mówi się o nim przez pryzmat osób zdających. Czasem wypowiadają się egzaminatorzy. Refleksje sygnalizowane sygnalizowane w tytule ukazują inny jeszcze punkt widzenia na to ważne dla kariery zawodowej wydarzenie – to punkt widzenia opiekuna grupy aplikantów. W dodatku bardzo osobisty.

* * *

Wojciech Kotowski

Refleksje z niedalekiej przeszłości w ramach okazjonalnego odświeżenia wspomnień

Przeglądając witrynę Teksty i Pejzaże trafiłem do Archiwum – Zawodowe, gdzie wzrok mój zatrzymał się na Centralnej Komisji Egzaminacyjnej 1990. Sięgnąłem głębiej, gdzie pieczołowicie przechowywane jest – i słusznie – zarządzenie Prokuratora Generalnego z 7 lipca 1990 r. w sprawie powołania stałych członków Centralnej Komisji Egzaminacyjnej dla aplikantów prokuratorskich, podpisane przez I zastępcę Prokuratora Generalnego Aleksandra Herzoga, do składu której powołano Jana Wojtasika, prokuratora Prokuratury Wojewódzkiej w Zielonej Górze. Wiadomość ta była bodźcem, który skłonił mnie do odświeżenia wspomnień z tego okresu.

Otóż wówczas w ramach Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości pracowałem w Wydziale Szkolenia i Egzaminowania Aplikantów Prokuratorskich. Powierzono mi funkcję opiekuna średnio 50-osobowych grup aplikantów przystępujących do egzaminu prokuratorskiego. Uczestniczyłem w 10 turnusach dziesięciodniowych, które organizowano w ośrodkach wczasowych w Okunince, Ustce, Popowie. W trakcie turnusu aplikanci w pierwszych dniach zdawali egzaminy pisemne: rewizje w spawach karnych i rewizje w sprawach cywilnych. Po egzaminach pisemnych następowały dwa dni wolne, w czasie których organizowałem dla moich podopiecznych imprezy integracyjne. Próbowałem  w ten  sposób wyeliminować u młodzieży egzaminacyjny stres. Młodzież nie tylko wspaniale te chwile wspominała, ale równocześnie była spokojniejsza podczas egzaminów ustnych z prawa karnego materialnego i procesowego, prawa cywilnego i postępowania cywilnego, prawa administracyjnego oraz tzw. „Michałków”: kryminalistyki, medycyny sądowej, psychiatrii i psychologii sądowej. 

Te ostatnie dziedziny były domeną prokuratora Jana Wojtasika, którego poznałem na inauguracyjnym turnusie w Okunince (wrzesień 1990). Moi podopieczni panicznie bali się prokuratora Jana Wojtasika. Tłumaczyłem im wówczas, że wprawdzie żaden z nas nie dorówna wiedzy, doświadczeniu i umiejętnościom egzaminatora, ale zapewniałem – myślę, że skutecznie – iż jest sprawiedliwy, a więc na pewno nikogo nie skrzywdzi.

Teraz z perspektywy czasu mogę śmiało stwierdzić, że rola opiekuna była wyjątkowo satysfakcjonującą, gdy się zważy, że z moim udziałem kraj zyskał 500 osobową grupę asesorów i późniejszych prokuratorów, dzisiaj niektórzy z nich zajmują znaczące funkcje w świecie prokuratorskim, sędziowskim, adwokackim, a także – co cieszy – naukowym.

Miałem jednak trudne zadanie, mimo że od pierwszych chwil utożsamiłem się par excellence z rolą opiekuna, a równocześnie starałem się sam wypracować jego model, który zyska zaufanie podopiecznych w najlepszym tego słowa znaczeniu. Opiekun, jak sama nazwa wskazuje, ma się opiekować, dbać o komfort psychiczny podopiecznych, poznawać ich troski, rozterki i w miarę możliwości je eliminować, ponieważ elementy te są złym i szkodliwym doradcą zdających. Zdająca młodzież samą presją egzaminu była wystarczająco znerwicowana, a więc nie należało potęgować tego stresu. Nie ma wątpliwości, że łagodzenie napięć przez opiekuna w tych trudnych chwilach miało wyłącznie pozytywny wpływ na wyniki egzaminu, wyzwalało umiejętności i ujawniało predyspozycje do wykonywania zawodu prokuratora.    

W głębokim przekonaniu przystąpiłem do realizacji satysfakcjonujących zadań w nadziei, że zdołam przełamać barierę co najmniej ograniczonego zaufania do opiekuna.

Należało zatem wykazać, że jako obecny opiekun działam tylko w interesie zdających. Zamiar ten był realizowany w kilku etapach.

Pierwszym było odstąpienie od urzędowych ram zakwaterowania, a więc w pokojach z reguły 2-3 osobowych aplikanci mogli sami decydować o współlokatorach, oczywiście w ramach tej samej płci.

Drugim z nich było spotkanie organizacyjne opiekuna z grupą, podczas którego zobowiązałem młodzież do zwracania się do mnie jako opiekuna po imieniu, ja też poprosiłem o upoważnienie do imiennego zwracania się do aplikantów.

Trzecim elementem łamiącym zbędne bariery było upoważnienie podopiecznych do uformowania grup egzaminacyjnych według własnych oczekiwań, to znaczy aplikanci mogli zdecydować o składzie osobowym każdej grupy.

Kolejny czwarty, to podjęcie decyzji o zaniechaniu wyznaczania miejsc podczas egzaminu pisemnego, a więc każdy z jego uczestników mógł usiąść w wybranym przez siebie miejscu obok wybranej osoby.

Piąty element wprowadzony przeze mnie jako opiekuna wywołał początkowe kontrowersje w gronie Komisji egzaminacyjnej. Chodzi o to, że podczas wywoływania egzaminowanych celem losowania akt spraw do egzaminu pisemnego, używałem zdrobnień, a mianowicie: np. Jureczek, Anetka, Małgosia. Następnego dnia po egzaminie Komisja jednogłośnie uznała, że działania opiekuna są właściwe.

Podczas jednego z egzaminów pisemnych z prawa karnego procesowego zdarzyło się coś co w istocie urzekło Komisję. W sali egzaminacyjnej jeden sektor tuż przy stole Komisji przeznaczono dla zdających. Tutaj zostały ustawione naczynia na posiłek dla zdających. Grupa weszła do sali i usadowiła się w sektorze odległym od Komisji. Mała konsternacja w gronie członków Komisji. Zwróciłem się wówczas do grupy mówiąc: „jeżeli boicie się siedzieć w pobliżu egzaminatorów, to zostańcie tam, gdzie jesteście, ale musicie sami błyskawicznie przenieść przygotowane dla was naczynia z posiłkami”. Odpowiednia zmiana lokalizacji naczyń trwała niespełna minutę.

Ostatnim z elementów, które zdecydowanie zbliżyły mnie do podopiecznych była decyzja, która ją wyraźnie zaskoczyła. Mianowicie postanowiłem, w ramach integrowania się z grupą, spożywać posiłki nie w części jadalnej sali przeznaczonej dla Komisji egzaminacyjnej, lecz ogólnej, a więc razem z podopiecznymi.

Myślę, że ten ostatni element moich poczynań zdecydował o zaufaniu podopiecznych, tym samym w następnych turnusach jedynie realizowałem swoją koncepcję kontaktów z aplikantami.

Z ogromną przyjemnością odebrałem wiadomość, że młodzież obdarowała mnie bezgranicznym zaufaniem przyjmując – co zresztą było prawdą – że jestem ich szczerym przyjacielem, a los każdego z uczestników jest dla mnie bardzo ważny. Pewnego dnia, było to w Ustce, przed drzwiami zajmowanego przeze mnie pokoju rano przed egzaminami ustawiła się moja grupa. Wychodząc zapytałem „czy coś się stało”. W odpowiedzi „nie Wojtku przyszliśmy Ciebie dotknąć, bo uważamy, że to nam przyniesie szczęście”. Takie uściski dłoni trwały codziennie przez cały turnus.

W okresie roku było kilka prób rezygnacji z egzaminu spowodowanej pierwszymi niepowodzeniami. Na szczęście udało się je udaremnić. Jeden przypadek miałem wyjątkowo skomplikowany. Otóż, aplikantka po nieudanym z wynikiem niedostatecznym egzaminie pisemnym z procedury karnej, jako jedyna zresztą w całej 50-osobowej grupie, postanowiła zrezygnować z dalszych egzaminów i wyjechać. Zawiadomiły mnie o tym o 1.00 w nocy jej koleżanki z pokoju. Zabrałem aplikantkę na spacer po Popowie, w trakcie którego próbowałem przekonać o niedorzeczności jej postanowienia. Tłumaczyłem „Ewa tyle przeszłaś, skończyłaś studia, jesteś prawnikiem, ukończyłaś aplikację prokuratorską, a teraz poddajesz się przy pierwszym niepowodzeniu, to niepojęte”. Na to ona „Wojtku dlaczego Tobie zależy na tym żebym zdała?”. Odpowiedziałem „Prawda, że to dziwne, iż w obecnych czasach ktoś obcy chce bezinteresownie pomóc”. Spacer zakończył się o 5.00 rano, kiedy Ewa postanowiła kontynuować drogę egzaminacyjną. Odtąd śledziłem z uwagą jej osiągnięcia. Starania – w mojej ocenie – były nad wyraz imponujące.

Drogi Czytelniku wyobraź sobie satysfakcję opiekuna, który został upoważniony przez komisję egzaminacyjną do poinformowania aplikantki, że ma zaliczone wszystkie egzaminy. Widząc ją szczęśliwą czułem się tak jakby ta radość osiągnięć spotkała właśnie mnie. 

 Konkludując wyrażam przekonanie, że ówczesny system egzaminacyjny był uniwersalny. Egzamin wyjazdowy spełnił oczekiwania. Dziesięciodniowy pobyt sprawił, że poznano zarówno poziom intelektualny zdających, ich zaangażowanie i w przeważającej większości poważne podejście do kształcenia umożliwiającego samodzielną pracę prokuratorską, zmierzającą do ograniczenia przestępczości, a tym samym zwiększenia poczucia bezpieczeństwa obywateli. Z radością mogę stwierdzić, że zdająca młodzież tak tę kwestię pojmowała. Była to naturalna integracja środowiska w najlepszym i najczystszym tego słowa znaczeniu. Najczystszym wszak strona moralna nie budziła najmniejszych wątpliwości. Ci młodzi ludzie nie tylko wzajemnie poznawali swoje zapatrywania, ale wymieniali poglądy i doświadczenia dochodząc, jak stwierdzam, do właściwych wniosków, a mianowicie użycia swoich umiejętności w kierunku dojścia do prawdy materialnej i tym samym uzyskania słusznego rozstrzygnięcia w warunkach pełnego obiektywizmu i bezstronności. Takie idee głosili moi podopieczni wszystkich grup. 

W tym zbliżonym do idealnego systemie zabrakło mi jednak pewnego istotnego moim zdaniem elementu. Mianowicie zdający powinni – o czym nie pomyślano – korzystać z dostępnej literatury, treści kodeksów, doktryny i judykatury. Chodzi o to, że ważniejszą jest kwestia umiejętności poszukiwania źródeł prawa w celu zastosowania właściwej kwalifikacji prawnej czynu od znajomości „na pamięć” treści przepisów, która w istocie do niczego nie prowadzi.  Chodzi m.in. o to, że prokurator prowadzący postępowanie w sprawie wypadku drogowego nie może bezkrytycznie opierać się na opinii biegłego, a wręcz przeciwnie ma obowiązek weryfikacji twierdzeń, które nie zawsze są właściwe. Są właściwe jedynie wówczas, gdy są rezultatem właściwych przemyśleń.

Tym akcentem pragnę zakończyć wspomnienia, równocześnie dedykując swoje przemyślenia moim podopiecznym, jak również gronu egzaminatorów, którzy z należnym szacunkiem odnosili się do zdających, sprawiedliwie – moim zdaniem – ich oceniając. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *