Władza, demokracja, zbrodnia
[…] Amerykański ideał skrajnej wolności stał się niebezpieczeństwem dla wszystkich. Oznaczał on bowiem również wolność dla politycznego, gospodarczego i kryminalnego gangsterstwa, jakiego świat do tej pory nigdy nie widział.
(…) Na stosunki w policji rzucało szeroki cień korsarstwo polityczne i gospodarcze, które bezwzględnymi środkami – od matactw wyborczych po szantaż – nie tylko zabezpieczało swój wpływ na dochody z podatków, ale walczyło także o kontrolę nad policją, by móc bez przeszkód uprawiać swoje podejrzane interesy.
Jawnie lub w sposób ledwie zamaskowany przekupywano funkcjonariuszy policji albo też korumpowano ich udziałem w zyskach osiąganych z loterii i prostytucji.
Granice między słusznym a niesłusznym zacierały się wskutek aresztowania niewinnych, usuwania niepożądanych świadków oraz z powodu brutalnego nacisku, jakiemu poddawano sumiennych policjantów.
Prawdziwie pozytywną, rokującą efekty pracę policji udaremniano wskutek ciasnych interesów własnych miast, okręgów i poszczególnych stanów, w których wybrani szefowie policji byli niezawodnymi przyjaciółmi partyjnymi, rzadziej natomiast zdolnymi funkcjonariuszami.
(…) Ponad wszystkim stała absolutna bezsiła władz federalnych, łącznie z Ministerstwem Sprawiedliwości w Waszyngtonie oraz brak jakichkolwiek wielkiego centralnego aparatu policyjnego.
(…) Panowało jedno prawo: prawo silniejszego człowieka i szybciej strzelające go rewolweru.
Uliczny rabunek, napady na dyliżanse i pociągi, kradzieże koni, obrabowywanie banków oraz opłacane zabójstwa były na porządku dziennym.
Istnieli szeryfowie, którzy sprawowali swój urząd jedynie dlatego, że morderstwo po stronie prawa było bezpieczniejsze. […]
Jurgen Thorwald, Stulecie detektywów, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1992 s. 101