Uwikłanie
[…] Szacki poprawił węzeł krawata i przeszedł na drugą stronę ulicy. Zaczęło kropić. Przy bramie stał radiowóz i nieoznakowany policyjny samochód. Wokół trochę gapiów, którzy wyszli z porannej mszy.
Oleg Kuzniecow rozmawiał z technikiem i laboratorium Kryminalistycznego KSP. Przerwał tę rozmowę i podszedł do Szackiego. Uścisnęli sobie dłonie.
– Wybierasz się potem na koktajl na Rozbrat? – zakpił policjant, poprawiając mu wyłogi marynarki.
– Pogłoski o upolitycznieniu prokuratury są równie przesadzone jak plotki o dodatkowych źródłach utrzymania warszawskich policjantów – odciął się Szacki.
Nie lubił, kiedy wyśmiewano się z jego stroju. Bez względu na pogodę miał na sobie garnitur i krawat, bo był prokuratorem, a nie dostawcą delikatesów do warzywniaka.
– Co mamy? – zapytał, wyciągając papierosa. Pierwszego z trzech, na które pozwalał sobie codziennie.
– Jednego trupa, czworo podejrzanych.
– Chryste, znowu jakaś alkoholowa jatka. Nie sądziłem, że w tym cholernym mieście nawet w kościele można trafić na melinę. I na dodatek porżnęli się w niedzielę, za grosz szacunku.
Szacki był autentycznie zniesmaczony. I ciągle wściekły, że jego rodzinna niedziela także padła ofiarą zabójstwa. […]
Zygmunt Miłoszowski, Uwikłanie, /w/ Trylogia kryminalna, Wydawnictwo ab, Warszawa MMVII, MMXI, MMXVI s. 13