Samodyscyplina obozu koncentracyjnego
[…] Wydawałoby się, że do kierowania taką masą represjonowanych potrzebna jest olbrzymia, też niemal milionowa armia nadzorców. Tymczasem nic podobnego. Całymi tygodniami w barakach nie pokazywał się nikt w mundurze SS!
Sami więźniowie wzięli na siebie sprawę ochrony policyjnej w miastach-obozach. Sami więźniowie pilnowali porządku w barakach, uważali, żeby do kotłów trafiały wyłącznie zgniłe i zmarznięte kartofle, oddzielając od nich te duże, dobre, które miały powędrować do magazynów z żywnością dla wojska.
Więźniowie byli lekarzami, bakteriologami w katorżniczych szpitalach i laboratoriach, stróżami zamiatającymi katorżnicze chodniki, inżynierami dbającymi o katorżnicze światło, katorżnicze ciepło, o katorżnicze części do katorżniczych maszyn.
Sroga i energiczna policja lagrowa – kapo noszący na lewym ramieniu szeroką żółtą opaskę, starsi obozu, blokowi, sztubowi – trzymała pod kontrolą wszystkie poziomy życia w obozie, od spraw ogólnych do prywatnych, tych, które załatwiano nocami na pryczach.
Więźniowie dopuszczani byli do poufnych spraw obozowego państwa – pomagali nawet sporządzać listy ludzi przeznaczonych do likwidacji, przesłuchiwać podejrzanych w betonowych pudełkach – dunkelkammerach.
Wydawało się, że gdyby zniknęła komendantura, to i tak sami więźniowie puszczaliby prąd wysokiego napięcia, żeby nikt nie uciekł, żeby wszyscy nadal pracowali. […]
Wasilij Grossman, Życie i los, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009 s. 26