Osada wypalaczy drewna
[…] Osada wypalaczy drewna, którą mijali w głębi lasu, robiła nieprzyjemne wrażenie. Wokół stosów tlących się bierwion rozlewało się grząskie błoto pełne kory, szyszek, gałęzi, jakby zdarto skórę lasu i jątrzono ranę.
Węglarze mieli ciemne, osmolone twarze, patrzyli na nich ponuro. (…)
Siedzibę wypalaczy drewna trudno było właściwie nazwać osadą – stały tu po prostu wielkie piece, a nieopodal byle jak sklecone szałasy z drewna, gałęzi i papy. Opitz z nadmiernym ożywieniem, jak się wydawało Wojniczowi, opowiadał o pracy węglarzy.
Ci kręcili się w w rozproszonej grupie, sprawiając wrażenie, że nie obchodzi ich zupełnie cały ten pokaz. Czarnymi palcami trzymali skręcone byle jak papierosy w brudnych papierkach, z usmolonych twarzy błyskały oczy. Ich nędzne, podarte ubrania przywodziły na myśl jakąś dziwaczną modę, egzotyczną i pierwotną. (…)
Opitz pokazywał piece i ze znawstwem objaśniał, jak się je napełnia. Kiedy już zostaną załadowane dobrym materiałem, czyli ściętym drewnem – najlepsza są buk, którego tu pełno, a także grab, olcha, brzoza – w ilości dwunastu kubików, rozpala się je i pozwala porządnie zapłonąć. Należy poczekać, aż zostanie osiągnięta właściwa temperatura, a wtedy zamyka się otwór na górze, ogień równomiernie się rozkłada, dym zaś wychodzi małymi dolnymi otworami. Lufty nie mogą się pod żadnym pozorem zapchać, więc bardzo odpowiedzialną pracą jest nieustanne ich pilnowanie.
Tak się to pali godzinami przez całą dobę, a w nocy, nad ranem odmyka się dekle i sprawdza długim kołkiem , czy węgiel już się wypalił. […]
Olga Tokarczuk, Empuzjon. Horror przyrodoleczniczy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022 s. 99 i nast.