Kwerulant sądowy, czyli różne oblicza pieniactwa
Po dwudziestu dekretach, trzynastu remisach,
Czterdziestu kondemnatach, sześciu kompromisach
Zwyciężył Marek Piotra; a że się zbogacił,
Ostatnie trzysta złotych za dekret zapłacił.
Umarł Piotr, umarł Marek, powróciwszy z grodu:
Ten, co przegrał, z rozpaczy; ten, co wygrał, z głodu.
Ignacy Krasicki
Kwerulant sądowy, czyli różne oblicza pieniactwa. Chorobliwe poczucie niesprawiedliwości, ogromna determinacja w przekonywaniu do własnych racji coraz to kolejnych adresatów i bogata w formę roszczeniowa korespondencja to niektóre tylko cechy zjawiska określanego powszechnie jako pieniactwo.
Działania o charakterze pieniaczym znane są wymiarowi sprawiedliwości i urzędom na całym świecie. Ich nasilenie w poszczególnych krajach jest jednak bardzo różne, a skłonności do pieniactwa znawcy problemu zdecydowanie kojarzą z niektórymi cechami narodowymi.
Dostępne dane zdają się np. potwierdzać, że w Niemczech zjawisko ma charakter marginalny, a w Polsce występuje niemal powszechnie. Możliwe, ze mamy to genach. Nasi szlacheccy przodkowie, dla zapewnienia sobie ciągłości procesowania, potrafili nawet za opłatą wynajmować przeciwników procesowych. Niekiedy tracili fortuny, ale ważniejsza była walka o racje. Antoni Trębecki, znakomity zresztą znawca praw, opisując współczesną mu rzeczywistość pisał w 1786 r., że obok „mocnej żądzy prędkiej sprawiedliwości” panoszy się w Polsce „utwierdzone pieniactwo”. Prawodawcy zaś radził nie tylko, żeby „przywiódł do egzekucji prawa” czy „przyspieszył sprawiedliwość”, ale też „zniósł pieniactwo” [A. Trębecki, Prawo polityczne i cywilne Korony Polskiej i W. Ks. Litewskiego]. Znane jeszcze z czasów rzymskich powiedzenie, że lepsza jest zła zgoda niż dobry adwokat, do Polaków nie przemawiało i do dzisiaj raczej nie przemawia.
Jednak pieniactwo – często tak zewnętrznie do siebie podobne – nie ma jednolitego podłoża, a z psychiatryczno-psychologicznego punktu widzenia nie stanowi jednorodnego zespołu objawowego czy określonej jednostki chorobowej.
Literatura wyróżnia co najmniej trzy charakterystyczne postacie pieniactwa. Pierwsza z nich ma podłoże chorobowe w ścisłym tego słowa rozumieniu. Jest to postać obłędu, czyli psychozy , której zasadniczym objawem są urojenia – fałszywe, nie podlegające korekcji i nie poddające się żadnej perswazji przekonania. Urojeniom towarzyszy ogromna siła przekonania. Chorzy całkowicie i bezwzględnie wierzą w prawdziwość swoich przekonań i wiary tej nie podważy ani doświadczenie życiowe ani logika. Urojenia mogą mieć różną treść. Do najczęściej spotykanych zalicza się urojenia zazdrości, ksobne, wielkościowe, grzeszności i winy i oczywiście prześladowcze. Człowiek dotknięty tym zespołem uważa się za ofiarę niechęci, prześladowań czy niesprawiedliwości ze strony innych ludzi, instytucji czy organizacji. Jest przekonany, że prześladowcy porozumieli się, co do tego, jak mu zaszkodzić. Wszędzie znajduje dowody kontrolowania jego zachowań – jest obserwowany, telefony znajdują się na podsłuchu, a listy są cenzurowane. W tej sytuacji musi się bronić – pisze co raz to kolejne doniesienia, zakłada nowe zamki, instaluje przemyślne pułapki, żąda ochrony policji, ukarania sprawców, w końcu wyciągnięcia konsekwencji wobec urzędników, którzy nie dość skutecznie zajmowali się jego sprawą.
Jest rzeczą charakterystyczną, że system urojeniowego interpretowania rzeczywistości może udzielić się osobom z otoczenia chorego. Jest to tzw. obłęd udzielony, nazywany też paranoją indukowaną.
Kolejna postać pieniactwa różni się od opisanej wcześniej paranoi prawdziwej nie tyle obrazem, co dającą się w miarę wyraźnie określić przyczyną. Jest to tzw. reakcja urojeniowa [reakcja paranoiczna], w której czynnikiem wyzwalającym system urojeń była przegrana sprawa sądowa, odmowa przyznania renty, przyjęcia na uczelnię czy też inne niepowodzenie. Człowiek dotknięty tego rodzaju niepowodzeniem nie potrafi znaleźć racjonalnego uzasadnienia dla takiej decyzji i nabiera przekonania, że podyktowana została wyłącznie złą wolą, niechęcią, w końcu pragnieniem zaszkodzenia mu. Kiedy zawodzi przewidziany przez prawo system odwoławczy, domaga się kolejnych kontroli i uznania jego racji, która jest oczywista i jedyna. Jeżeli „kontrolerzy czy inni adresaci skarg jej nie podzielają, zostają włączeni do „systemu prześladowczego”. Pojawiają się zarzuty mafijności lekarskiej czy lekarsko – prawniczej, pomówienia o łapownictwo, stronniczość, nieodpowiednie pochodzenie rasowe czy sympatie polityczne.
W grupie tej zapewne mieszczą się także osoby ranione realnymi i ciężkimi nieszczęściami życiowymi, np. utratą najbliższych w okolicznościach nie do końca jasnych i jednoznacznych. Podsycane różnymi sposobami, w tym publikacjami medialnymi, rozpamiętywanie, nie pozwala im wyjść z permanentnej rozpaczy i pogodzić się z losem. Każda napływająca informacja, sugestia czy deklaracja interwencji ożywia na nowo ich nadzieję. Nie są w stanie zdobyć się na dystans do problemu. Notatka prasowa, w której przedstawiono ich wersję wydarzeń, po opublikowaniu staje się często dowodem prawdziwości tej wersji.
Z ludzkiego punktu widzenia osoby takie zasługują niewątpliwie na współczucie i pomoc, zwłaszcza terapeutyczną. Liczyć się jednak należy z tym, że nie oszczędzą nikogo, kto nie spełni oczekiwanych nadziei, nawet tych najbardziej iluzorycznych. Niekonieczne ze złej woli.
Pomimo oczywiście chorobowego podłoża obu opisanych postaci obłędu jego terapia psychiatryczna sprawia znaczne trudności. Chorzy nie mają żadnej motywacji do leczenia. Ich nieufność i podejrzliwość do wszystkiego, co związane jest z systemem organizacji życia społecznego w zasadzie przekreśla możliwość nawiązania kontaktu terapeutycznego. Jeśli już zjawiają się u psychiatry to tylko po to, żeby uzyskać świadectwo potwierdzające pełnię zdrowia psychicznego.
Trzecia postać pieniactwa jest współczesną formą postawy tradycyjnie określanej jako warcholstwo. Wiązać należy ją przede wszystkim ze strukturą egoistycznej, wyższościowej i nastawionej roszczeniowo osobowości, zwłaszcza charakteru, danego człowieka. Osoba o takich właściwościach nie uznaje z zasady innych racji niż własne. Ma tylko jedną interpretację każdego zjawiska, zdarzenia czy rozstrzygnięcia. Nie toleruje niczego, co nie jest zgodnie z jej oczekiwaniem, a urząd jest od tego, żeby oczekiwania te zrealizować.
Żeby nie budzić skojarzeń z własnych doświadczeń z bohaterami tego materiału, odwołajmy się do przykładów z kraju. Pewien pan z Leszna życzył sobie dostawać z opieki wszystko: leki, jedzenie, skarpetki i kalesony na zimę. A że jego roszczeń nie spełniano, to dotkliwie pobił jednego z pracowników opieki.
No i sprawa trafiła do sądu. Pan ów został skazany, ale od tego momentu zaczął nie tylko odwoływać się od wyroku, co jest jego elementarnym prawem, ale skarżyć wszystkich o wszystko. Życie upływało mu nie tylko na pisaniu skarg, donosów czy pozwów. Jego specjalnością stało się „umilanie” życia sądowi. Postanowił bowiem przychodzić codziennie do sekretariatu i od ósmej do szesnastej czytać swoje akta. Przynosił termos z herbatą, kanapki. Siedem tomów akt czytał przez 62 godziny. Co warto jednak dodać, na sześć tomów z tych akt składały się jego własne pozwy i zażalenia [źródło: Onet.pl].
Przeciwnikami pieniaczy sądowych nie zawsze są przedstawiciele organów ścigania czy wymiaru sprawiedliwości, przynajmniej w początkowej fazie aktywności. Wielu pokrzywdzonych wykazuje np. zdeterminowaną wolę do oskarżania domniemanych sprawców różnych przestępstw nawet wówczas, gdy prokurator nie znajduje podstaw do wniesienia aktu oskarżenia. W opinii Jacka Czabańskiego, badania przeprowadzone przez Stanisława Łagodzińskiego [por. S. Łagodziński, Pokrzywdzony jako oskarżyciel posiłkowy w sprawach publiczno-skargowych, Instytut Wymiaru Sprawiedliwości 2006], dowodzą, iż w procesach wszczynanych przez oskarżycieli subsydiarnych najwyraźniej nie chodzi o ukaranie sprawcy przestępstwa, lecz o dokuczenie innym osobom. Wniosek taki wynika z faktu, że 90% oskarżonych w tym trybie sądy uznały za niewinne, a sprawy prowadzone wskutek postępowania stron trwają wyraźnie dłużej niż pozostałe.
Dla przykładu: permanentne składanie kolejnych wniosków dowodowych w jednej ze spraw sprawiło, że postępowanie trwało niemal 3 lata i miało 30 terminów rozpraw; w innej – oskarżycielka doprowadziła do kilkakrotnej zmiany przydzielanych jej z urzędu pełnomocników oraz pięciokrotnego opiniowania w sprawie zespołów biegłych; w jeszcze innej, o przestępstwo poświadczenia nieprawdy, oskarżono czterech wydających opinie lekarzy, a postępowanie trwało 16 miesięcy i miało 10 terminów rozpraw [patrz: J. Czabański, Pieniactwo za pieniądze podatnika, Rzeczpospolita].
Kwerulant sądowy często ma poczucie misji. Jest jedynym sprawiedliwym i jedynym piastunem prawdy. Musi wiec walczyć z uosabianą przez prokuratorów czy sędziów głupotą, korupcją, niesprawiedliwością. Na podejmowanie coraz to nowych inicjatyw w sposobach prowadzenia walki znajduje coraz to nowe motywacje. Jego siły wydają niespożyte. Szczególną determinacją okazują się ci, którzy sami najbardziej przyczynili się do wygenerowania swoich problemów. Muszą więc znaleźć zastępczego winnego. To o nich, ktoś celnie powiedział, że gdyby mogli się rozdwoić, mieli by jeszcze jednego wroga.
Na ciekawy aspekt przyczyn pieniactwa uwagę zwróciła Aneta Styńska – psycholog. Wg niej, niektórzy ludzie bez pieniactwa po prostu nie umieją zaistnieć w życiu. Chcą zwrócić na siebie uwagę, chcą, aby na ich roszczenie ktoś koniecznie zareagował, odpowiedział. Nie mają udanych związków, przyjaciół, rodziny. Próbują zagospodarować pewne emocjonalne pole, które u nich jest zupełnie puste [źródło: Onet.pl]
Każda zmiana polityczna, każdy nowy minister sprawiedliwości, w przeszłości także sekretarz partii, budzą w nich nową nadzieję. Do kolejnych pism dołączają wycinki gazetowe, w których zdemaskowano sprawy takie same, jak ich sprawa. Poświęcają wiele czasu na kolorowanie fragmentów dokumentów, podkreślanie ważnych fragmentów czy charakterystycznych zwrotów. Nie istnieje dla nich pojęcie prawomocności decyzji czy przedawnienia. Kto nie dał się instrumentalnie wykorzystać, tego trzeba zadeptać.
Cesare Lombroso, dziewiętnastowieczny włoski psychiatra wyróżniał następujące cechy pisanych wytworów osób dotkniętych zaburzeniami pieniaczymi: rozwlekłość tekstu i obfitość, często zbytecznych szczegółów, nadawanie wyrazom specjalnych znaczeń, stosowanie rozmaitych znaków i czcionek oraz podkreślanie wyrazów i zdań, przypisywanie sobie nieprzeciętnych zasług, których nikt nie chce zauważyć i docenić oraz ciągle obecny wątek prześladowania przez osoby zawistne i niechętne. Ważnym wyróżnikiem jest oczywiście niekonsekwencja myśli przewodniej i brak logiki w wywodach [por. C. Lombroso, Geniusz i obłąkanie, Wyd. vis-a-vis, Kraków 2019 s. 329].
Czy istnieje szansa obrony przed dostaniem się wir zaburzeń zachowania o charakterze pieniaczym. Szansa nie jest duża, ale osoby mające pewien dystans do siebie i wyczucie proporcji spraw nie są jej pozbawione. Inna sprawa, że współcześnie obowiązujące rozwiązania prawne, obyczaje polityczne i niekiedy też dziennikarska podatność ucha na rewelacje rzekomo pokrzywdzonych ofiar bezprawia tak naprawdę ograniczaniu zjawiska pieniactwa zupełnie nie sprzyjają. Podobnie jest zresztą ze zwalczaniem bezpodstawnych denucjacji. Fałszywe zawiadomienie o przestępstwie niepopełnionym oraz pomówienie określonej osoby o jego dokonanie jest oczywiście karalne. Wymaga jednak przeprowadzenia dowodu świadomości fałszu, co w większości przypadków nie jest możliwe.
W przeszłości prawodawcy także podejmowali próby przeciwdziałania fałszywym pomówieniom. W kodeksie Hammurabiego przyjęto, że oskarżyciel, który nie udowodnił oskarżenia, ponosił karę, jaka groziła pomówionemu. W czasach nam bliższych osławiona „Constitutio Criminalis Carolina”, czyli szesnastowieczny niemiecki kodeks karny stanowił, że osobę składającą skargę zamyka się w areszcie wraz z oskarżonym, aby w przypadku ustalenia, ze oskarżenie jest fałszywe pociągnąć niezwłocznie do odpowiedzialności osobę skarżącą.
Jak podaje Stanisław Milewski, w Polsce okresu stanisławowskiego, osoba donosząca instygatorowi o przestępstwie otrzymywała wynagrodzenie, którego wysokość była zależna od rodzaju sprawy. Jednakże, gdy zarzuty nie potwierdziły się lub nie dało się ich udowodnić, donoszącemu groziła kara, jaką wymierzono by za popełnienie przestępstwa, o jakie oskarżał człowieka, któremu wytoczono proces [patrz: S. Milewski, Sekrety starych więzień,Wydawnictwo Prawnicze, Warszawa 1984 s. 8 i nast.]
Z życiowego już tylko punktu widzenia, w każdej jednak sytuacji warto natomiast pamiętać słowa ks. Mieczysława Malińskiego, gdy naucza, że trzeba mówić „nieważne” na rzeczy, które są naprawdę nieważne i nie dawać ponosić ambicji tam, gdzie naprawdę na nią nie powinno być miejsca, a ziarnko goryczy nie urośnie w nas do rozmiarów olbrzymiego drzewa.
Jan WOJTASIK
Miejsce pierwszej publikacji:
Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze:
Data pierwszej publikacji: 2005-10-18
Publikacja z cyklu: Ciekawie … nie tylko o prawie