Literatura

Kamień na kamieniu

[…] Wróciłem gdzieś po tygodniu, przemoknięty do ostatniej nitki, zmarznięty na kość, utytłany w błocie po kolana i zmachany gorzej niżby po najgorszej orce. A tu mnie ojciec jeszcze w drzwiach przywitał:

– O, jest nasz policjant. Naścigał się ludzi, że ledwo nogami powłóczy. Chcieliśmy mieć księdza w rodzie, a dał nam Pan Bóg policjanta. I za jaka karę?

Nic nie powiedziałem. Postawiłem karabin w kącie przy drzwiach i klapnąłem na  ławie. Rogatywki mi się nawet z głowy zdjąć nie chciało. Woda mi po twarzy ciekła, matka mnie prosiła, zdejmijże te czapkę, zdejmij kurtkę, ściągnij buty, a mnie sen jak w powrozy całego owijał, ciało, wole, oczy. Czułem na plecach pod koszulą, jak mnie wszy od ciepła zaczynają swędzić. Ale nie  miałem siły ręką sięgnąć, żeby się podrapać.

Naprzewracaliśmy się stodół, chlewów, piwnic, strychów, wozowni, nie mówiąc o chałupach. A stodoły akurat po żniwach, pod dach pełne, w piwnicach kartofle, marchew, buraki, strychy sianem zapchane dzień i noc bez przerwy lało, jakby potop miał nastać. I do tego, gdzie się poszło:

– Macie broń?

To każdy jak baranek.

– Bron? A na co nam, panie milicjancie broń? Czy to człowiek wojskowy? Nawet bym nie wiedział, jak się z tym obchodzić. Z pługiem, kosą, grabiami, tak, bo do tego nas Pan Bóg przeznaczył. Nie do broni. A do kogo mielibyśmy strzelać? Wroga już nie ma. Sami swoi wszędzie. A między swoimi, jak kto nawet na kogo zawzięty, to się wyprzezywa, nazemści, naodgraża. Tam czasem kłonicą. Ale kłonica nie broń. Zresztą dawno wojna była? Naprzeżyliśmy się strzelania, że wystarczy każdemu do śmierci. Teraz jeszcze bak bzyknie koło ucha, to się człowiekowi zdaje, jakby w niego kula trafiła. Dosyćmy się namodlili, napłakali, żeby już przestali. A kiedy przestali, mielibyśmy my strzelać? O, ziemia nas czeka. Też się nacierpiała. Umęczona, jak my wszyscy. Niech nam ten Pan Jezus czy ta Matka Boska na tym obrazie świadkują, że nie mamy broni.

Ale wystarczyło rękę wsadzić za tę Matkę Boską czy Pana Jezusa i pistolet się wyjęło. Do pieca się zajrzało, a w piecu karabin. Kufer kazało się otworzyć, a pod chustami naboje, granaty. Czy na strych się poszło. Niedzielny garnitur wisi u krokwi, jakby na mszę świetą tylko czekał, a trącić go było, to żelazem się odezwał. Już nie mówiąc, że w sianie, w łachach, w cebuli, w strzesze, w beczkach ze zbożem, w starych butach, wszedzie się coś znalazło. Bo gdzie nie chowali. W psich budach, w sieczkarniach, w żłobach u krów, koni, w starych drzewach, w dziuplach. […]

Wiesław Myśliwski, Kamień na kamieniu, Biblioteka POLITYKI, s. 88

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *