Być prokuratorem
[…] Przede wszystkim dlatego, że niezwykłą siłę i pewność siebie daje bycie po właściwej stronie. W świecie, w którym większość zawodów polegała na naciąganiu ludzi na rzeczy i usługi zbędne, gdzie moralny relatywizm i gotowość do upokorzeń bywają często filarami kariery, prokuratorzy stali po dobrej stronie.
Raz im się udało lepiej, raz gorzej, ale ich zawód polegał na wymierzaniu sprawiedliwości, na czynieniu dobra, na sprawianiu, żeby świat był bezpieczniejszy. Ile osób może czuć dumę ze swej profesji?
Ale też warto być prokuratorem dla takich momentów jak ten. Dwóch mężczyzn weszło do gabinetu jak aktorzy w pantomimie. Sztywni, wyprostowani, ubrani garniturowe mundury, zdystansowani. Młodszy najpierw słuchał, potem zadawał krótkie pytania, ale im dalej w opowieść, tym bardziej się zapalał.
Nie minął kwadrans, a obaj siedzieli bez marynarek, z podwiniętymi rękawami, przy dwóch kubkach parującej kawy, mnożąc wersje śledcze.
Fajnie być rycerzem sprawiedliwości. Ale fajnie też być czasem detektywem z powieści przygodowej. Starszy z prokuratorów kochał to bardziej niż był gotów komukolwiek przyznać. Młodszy dopiero zakochiwał się bez pamięci.
– Ten teatr ich zgubi – powiedział Szacki, zapinając mankiety koszuli, po momencie ekscytacji każdy z nich wracał do wypracowanej wersji.
– Dlaczego „ich”?
– Trzeba porwać dorosłego mężczyznę, zamordować, zamienić w szkielet i podrzucić w centrum miasta. Zdziwiłbym się, gdyby dokonała tego jedna osoba.
– A dlaczego teatr ich zgubi? – Falk dopił kawę i założył marynarkę.
– Ćwiczyłem to kilka razy. Naprawdę mądrzy przestępcy, jak chcą kogoś zabić … […]
Zygmunt Miłoszewski, „Gniew” /w/ Trylogia kryminalna, Wydawnictwo AB, Warszawa MMVII, MMXI, MMXIV s. 591 i nast.