Opuszczenie ziemi, na której się żyło
[…] Grek idąc ulicami Efezu pamięta, że chodził nimi jego przodek Heraklit lat temu dwa i pół tysiąca i że greccy mieszkańcy tego miasta zostali z niego wysiedleni, o ile nie zostali przedtem przez jego obecnych wymordowani, w roku 1920.
A przecież z tym, że to nie jego ziemia już się dzisiaj, po latach pięćdziesięciu pogodził. A przykładów takich w dziejach jest wiele.
Opuszczenie ziemi, na której się wieki żyło, choćby tylko jako przybysz i współgospodarz, a nie odwieczny i jedyny mieszkaniec, jest zawsze kataklizmem dla generacji, którą to spotkało. Ale stosunek młodych generacji do tych ziem, na których nigdy nie były, staje się powoli inny niż stosunek do nich tych, którzy musieli je opuścić.
Zaczyna nieco przypominać stosunek Amerykanina do Polski, do Irlandii czy innego kraju jego przodków. Przekonanie, uczucie narodowe wiąże go tylko z jego nową ojczyzną, ziemią na której żyje. Ale sentyment do kraju przodków pozostał.
I on nieraz pamięta, że jego przodkowie, jak liczni Polacy zza Bugu, opuścili swą ojczyznę nie z własnej woli. Ale to już nie rodzi goryczy.
Uczucie, które dla pierwszej generacji było źródłem konfliktu i niechęci do narodu na tych ziemiach pozostałego, nieraz staje się powoli czym innym – łącznikiem w sentymencie do tej ziemi, miejsca dziejów i tych, którzy na niej zostali, i tych, którzy ją opuścili, wspólnej obu narodom historii. […]
Konstanty Grzybowski, Pięćdziesiąt lat. 1918 – 1968, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1977 s. 160