Dęby. Ułomek z niedokończonego poematu
[…] Po dziejach starych idą nowe, a jedne i drugie giną dla pamięci w otchłaniach wieczności (…). Cisza. Dąb już upadł, leży potężny z konarami zdruzgoztanemi, świeci raną, przez którą dech życia uchodzi. Jeszcze tak niedawno bystrzył się górę, spoglądał w niebo, dzielny, szumiał pięknie. Teraz leży i kona w milczeniu.
Boli nas żywych, przeraża widok sędziwego ojca rodów, co przetrwał dziesięćkroć wieki. Legł dzisiaj i nie powstanie nigdy. On, król boru, przejrzeniec i powołaniec, burzom dawał bitwy, a zginął! (…)
Ta myśl nas nie pocieszy, że na świecie nic nie trwa wiecznie, albo, że w przyrodzie wszystko się zmienia, a nic nie ginie. Kto kocha, ten nie słucha nauk z księgi mądrości.
Pokolenie wielkie dębów przepadło na ziemi, uszło z życia, niby pył drobny, porwany wichrem. Gniazdo ich rodu sławnego zmarniało, puszcza – dąbrowa zielona, setki mil długa i szeroka, zniknęła. […]
Adolf Dygasiński. Na odlocie – nowele. Wydawnictwo „Księgarnia J. Lisowskiej”, Warszawa s. 66 i nast.