Charitas
[…] Z rykiem idą w stronę domu wielkie gospodarskie krowy, popędzane przez małego pastuszka, przybłędę Berto. Leniwie, oślinionymi żuchwami miamlą strawę, przymykając swe przecudne, ogromne oczy.
Kędyś w górze, między zaroślami skrzypi niewidzialna, ciężka biga i słychać głos poganiacza z Rosignano, z tego gniazda na skale, co wiecznie jednako lśni i wiecznie ciągnie ku sobie rozciekawione spojrzenie małego pastucha.
Długa gliniasta droga, powydzierana przez wody, biegnie w dolinę, w jałową fałdę między dwiema nagimi górami, gdzie każdy krzew grubości męskiej ręki wycina ch@lopska siekiera. Cichy strumień sączy się w tę samą dolinę. Słychać w głębi głowy przytajony syk, niemowny głos tego strumienia, jakoby wołanie sekretne, pozew ziemią idący.
Ona ci jedna wiedziała – tamta dolinka – o czym sam ze sobą bredził chodząc za bydłem pastuszek włóczęga, ona jedna była pilną powiernicą tych wszystkich wielkich glupstw, które mu wtedy przez pustą przelatywały głowę, jak obłoki przez niebo. […]
Stefan Żeromski, Charitas, Czytelnik 1951 s. 57