Śledzenie
[…] Sprawca krzywdy najczęściej rozumie, że wystawia się na surową represję, i stara się osiągnąć swój cel, działając niejawnie i zacierając za sobą ślady.
Oskarżyciel więc staje w pierwszej chwili przed jakimś wydarzeniem lub jakimś stanem rzeczy, który wskazuje tylko z dużym prawdopodobieństwem, że dokonano czynu przestępczego, ale z którego nie można na pierwszy rzut oka przeczytać wyczytać, kto go dokonał.
Musi więc oskarżycie wdrożyć dochodzenie wstępne, by ustalić, kto popełnił przestępstwo. Mozolne nieraz bywa takie dochodzenie.
Oto w biały dzień spłonęła, nie wiedzieć dlaczego, chata we wsi, gdy cała ludność była w polu. Nie jest pewne, że ją ktoś podpalił; ale skąd miał się wziąć ogień, gdy nikogo nie był w chacie.
Trzeba zbadać starannie, czy nieopatrznie nie zostawiono tlącego ognia w piecu kuchennym; albo czy sam właściciel nie miał interesu w tym, by spłonęła stara, dobrze ubezpieczona chałupa; albo czy nie miał on wroga tak zawziętego, by ten ważył się na tę zbrodnię.
Oskarżyciel musi swym badaniem objąć możliwie wyczerpująco wszystkie prawdopodobne ewentualności i – niby na skrzyżowaniu wielu dróg – badać każdą koleinę, póki na którejś z nich nie zagęszczą się fakty wskazujące na jakąś okreslona osobę.
Tak zagęszczone poszlaki czynią tę osobę podejrzaną: koło niej krąży teraz myśl i uwaga oskarżyciela. […]
Czesław Znamierowski, Szkoła Prawa. Rozważania o państwie, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1988 s. 257