Wielbłąd na stepie
Wokół trwał gwar na pryczach. Kilku starszych mężczyzn, których nie przyjęto do wojska, spierało się o przyszłe losy wojny. Byli to weterani pierwszej światowej, którzy sługiwali w armii austriackiej, pruskiej, carskiej, jeden hallerczyk, jeden z korpusu Dowbora, dawni przeciwnicy i sojusznicy, pamiętający rozkisłe okopy, ataki na bagnety, zasieki z kolczastych drutów, front rosyjski, włoski, francuski.
Jurek słuchając ich wspomnień nabierał przekonania, że tamta wojna była ślamazarną mordęgą dla tych, którzy tkwili na froncie, ale pozwalała żyć kobietom i dzieciom, miastom nie zagrożonym i domom spokojnym, nie sprowadzając na wszystkich takich okrucieństw, cierpień i grozy, jak ta, która trwała już trzeci rok, utytłana w potwornościach, chociaż nie używano w niej gazów bojowych.
Któż zliczy zabitych i pomordowanych? Iluż ludzi dzień w dzień rozstawało się z życiem? Nikt nie przewidywał rychłego jej końca. Czy Rosjanie się załamią? – zastanawiali się weterani pierwszej światowej? Czy Niemcy się wyczerpią? „A jak wam mówię, że Berlin padnie, to padnie! – powiedział osadnik z Wołynia. – Ale to będzie tak długa wojna, że młodych nie starczy i nas jeszcze powołają pod broń, zobaczycie!”.
I spojrzawszy na Jurka dorzucił: „Ot, takie, jak ten, chłopaczki, też podrastają, aby ją wreszcie zwycięstwem zakończyć”. Zostały w oddali żywe krajobrazy uzbeckie, świat wokół sponurzał, wjechali do Turkmenii. […]
Jerzy Krzystoń, Wielbłąd na stepie /w/: W. Wiśniewski, Tego nie dowiecie się w szkole, Wyd. Nasza Księgarnia, W-wa 1983 s. 156