O człowieku, który chwalił dystrybucję
[…] Było to jeszcze, zanim zmieniłem mój zawód na obecny. Jako młody leśniczy mieszkałem wówczas samotnie w małej chatynce, pośród dziewiczego lasu. Ale wbrew nazwie nie było w nim pięknych dziewic, gotowych stworzyć samotnemu leśniczemu szczęście w jego chatynce.
Był to gęsty, bezludny bór. Wieczorami, gdy wszystko cichło dookoła, siadywałem na progu chatki i cichą pieśnią wzywałem tę, o której marzyłem, iż zjawi się kiedyś po ten skromny buydyneczek leśny wraz z jego zawartością.
Owego pamiętnego wieczoru nuciłem podobnie, jak wieczorów innych…
Przyjdź – czekam cię wśród leśnej głuszy!
Przyjdź – przyłóż balsam do mej duszy.
– Przyszłam … – odezwał się tuż obok mnie głos miękki, melodyjny. Należał do obcej dziewczyny, ale ja jeszcze chciałem się upewnić.
– Kto przyszedł?
– Ja – odpowiedziała prosto.
Stwierdziłem pobieżnie, że ma cudowne warunki zewnętrzne, i zapytałem:
– Kim jesteś, piękna nieznajoma?
– Kobietą zabłąkaną w tym lesie. A pan?
– Leśniczym tego lasu.
– To zapewne będzie pan mógł wskazać drogę do pobliskiego miasteczka, położonego za tym borem?
– Naturalnie – odparłem cicho, rażony zachwytem. – Ale nie pobliskie miasteczko, a właśnie chatka niniejsza jest celem, do którego dążysz przez życie beze mnie, o wyczekiwana tyle!
– Jednak do miasteczka dotrzeć muszę również, ponieważ tylko w tamtejszym sklepie ponoć dostać można pięty numere pantofli „Cymes” w odpowiednim kolorze, których brak wszędzie indziej.
– Jutro zaprowadzę cię do miasteczka po pantofle i na ślub. A teraz wejdź proszę do naszej chatynki. Pokrzep się i odpocznij.
Weszła. A ja po ram piewszy w mym życiu, długo jeszcze w noc chwaliłem dystrybucję. Nie byłem pierwszym mężem Zofii. Przede mną była żoną mężczyzny, do którego napisała z mojej chatki list:
„Drogi Mój! Szukając pantofli w naszym mieście, zabłądziłam w lesie i trafiłam do chatki leśniczego. On jest mężczyzną, za którego przez pomyłkę brałam dotąd ciebie. Nie wrócę już. Przebacz. Zofia”
I popłynęło nam wspólne życie pośród borów, w maleńkiej chatce kołysanej szumem prastarych sosen oraz drzew innych gatunków. A kiedy upłynął jakiś czas, a może jeszcze więcej czasu, pani moja stwierdziła, że nigdzie w okolicy nie może dostać piętego numeru pantofli „Nowy cymes”, jakich życzyłaby swoim stopom, i aby nabyć owo obuwie – wyruszyła do odległego, wielkiego miasta.
Wkrótce też z miasta tego otrzymałem list, który brzmiał następująco:
„Drogi Mój! Szukając pantofli, których nie można dostać w naszej okolicy, zabłądziłam w tym wielkim, tętniącym życiem mieście i trafiłam do willi sławnego reżysera. On jest mężczyzną, za którego przez pomyłkę brałam dotą ciebie. Nie wróce już. Przebacz. Zofia”
Wtedy po raz dugi pochwaliłem dystrybucję. […]
Jeremi Przybora, Mieszanka firmowa, Wydawnictwo CZYTELNIK, Warszawa 1977 s. 77