Włamywacze i kieszonkowcy
[…] Włamywacz jest człowiekiem nieufnym. O ile kieszonkowca nazwałbym filutem, wesołkiem świata przestępczego, chętnie nawiązującym rozmowę, intelektualnie przygotowanym do rozmowy, beztroskim frantem, nie obawiającym się odpowiedzialności, jeżeli pozbył się środków dowodowych mogących świadczyć przeciw niemu, o tyle włamywacz reprezentuje już inna osobowość.
Sposób popełnienia przestępstwa rodzi u niego z konieczności obawę przed „wsypą” – zarówno w czasie trwania czynności przygotowawczych (przygotowanie narzędzi, prowadzenie wywiadu itp.), jak i po dokonaniu włamania. Na miejscu przestępstwa pozostają ślady jego działalności, a zabrany łup – nawet po przejściu w trzecie ręce – zawsze może stać się środkiem dowodowym.
Stosunkowo duża liczba wywiadowców MO kierowanych do środowiska włamywaczy, szczególnie – jak twierdzą przestępcy – po roku 1952, nieufność tę zaostrza nawet wobec bezpośrednich kolegów lub paserów.
Po drugie, duże zróżnicowanie w hierarchii, wynikające z zakresu specjalizacji, różnorodności obiektów ataku (kasy, sklepy, mieszkania, kioski, kurniki, piwnice itp.) i taktyki działania, powoduje podział środowiska na odrębne grupy nie utrzymujące ze sobą kontaktów lub nawiązujące kontakty bardzo luźne. Tak np. jeden osobnik wie o drugim, że jest włamywaczem, czasem potrafi coś powiedzieć o jego karierze przestępczej, lecz nic konkretnego o aktualnej działalności. […]
Zbigniew Bożyczko, Kradzież z włamaniem i jej sprawca, Wydawnictwo Prawnicze, Warszawa 1970 s. 39-40