Leci liście z drzewa
[…] Błotnistą drogą, w pochmurny dzień, na chłopskim wozie, wiozą ułana. Wraża kula, ot – przypadkowo zbłąkana, ugodziła w rdzeń tego młodego życia, które z całym zapałem poszło w bój, bronić tej „, co „jeszcze nie zginęła”.
Nie zmogły go walki wielkich bitew, ni dziesiątki starczego – patroli. Tak chciał Los.
O, bezlitosna Ananke! Za cóż tak mścisz się okrutnie?
Żałośnie szumią drzewa, muskane jesiennym podmuchem – i liście zwolna lecą …zmięte, pożółkłe…. I dziwnie, dziwnie smutno.
W dali, we mgle białorunnej wloką się cienie poległych żołnierzy – na wielkie święto dusz idą, a może na stypę pogrzebową, którą im wyprawić zapomnieli żywi, pozostali?
Wiozą ułana … Nie przez piaski mazowieckie i nie drogą polską, wysadzana pękatą wierzbą. I nie topolową, nadwiślaną…jeno gdzieś w międzylesiu, w błotach, z dala od serca rodzimej Polski.
Lecz choć we zwyczajnej, z prostych tylko desek zbitej trumnie, jednak okazały jest ten pogrzeb – taki daleki, a taki nam bliski.
Na przedzie kroczy orkiestra piechoty – grają żałobnego marsza, idą wolno w tempie. Za nimi dwaj ułani prowadzą konie, ciągnące wóz żałobny; po bokach straż honorowa z obnażonymi szablami; za trumna idą towarzysze zabitego: wolny krok, szyk paradny, niecodzienny.
W poważnym milczeniu postępuje orszak. […]
Autor nieznany, Opowiadania pt. Na Wołyniu, s. 18 [brak daty wydania]