Las przytłaczał ludzi …
[…] Las przytłaczał ludzi swą przepastną głębią, kołysał i usypiał szumem gałęzi, porażał wielkością i odwiecznym trwaniem.
Patrząc na wierzchołki ogromnych sosen lub prastarych buków, ludzie czuli swoją kruchość i małość, rok po roku zdawali sobie sprawę z bezsensu swoich wysiłków i trudów, które zawsze pozostawały niczym wobec ogromu odwiecznego lasu.
Cóż z tego, że potrafili obalać nawet najpotężniejsze dęby i pozostawiali gołe polany, skoro i tak musieli sadzić nowe drzewa, a te po kilku latach pokrywały młodnikami ziemię i pięły się w górę ku niebu i słońcu, podczas gdy oni, ludzie, garbili się ku ziemi.
Las był, gdy tu przyszli i witał ich szumem odwiecznym, i takim pozostał, gdy odchodzili na zawsze. Odwieczny szum lasu niósł przestrogę ludzkim poczynaniom, a wsłuchani w niego zbyt długo, stawali się głusi na głos serca, jakby i ich pociągało owe leśne trwanie bez działania, istnienie bez miłości i czynu.
W mrocznych zakamarkach leśnych, gdzie latem, jak krople świetlistej żywicy spływają po pniach sople słonecznego blasku, a zima, jak duch jawi się nagle przed oczyma białą plamą rozpylonego śniegu, poraża człowieka świadomość, że nic tu udoskonalić nie potrafi. […]
Zbigniew Nienacki, Raz w roku w Skiroławkach, Wydawnictwo Pojezierze, Olsztyn 1987 t. 1 s. 21