J. Gurgul, Całościowe wyobrażenie śledztwa – przedruk z Prokuratury i Prawa nr 12/2012
Józef Gurgul
Całościowe wyobrażenie śledztwa
Streszczenie
Przedmiotem rozważań jest śledztwo pojmowane jako wielowymiarowa, wyobrażona całość, a nie zestaw przepisów i nazwanych czynności. Wobec niepowtarzalności zdarzeń i sprawców podkreśla się znaczenie otwartej, zaangażowanej i profesjonalnej osobowości prowadzącego. Dobrą perspektywę poznania stwarza śledztwo autorskie, zindywidualizowane stosownie do cech przypadku. Błędy są nieuniknione. Sedno zagadnienia przede wszystkim w stałej gotowości do spontanicznego eliminowania odkrywanych pomyłek. Za naczelną wartość i zadanie postępowania przygotowawczego uznaje się prawdę ustaleń faktycznych.
I. Wstęp
Śledztwo nie jest instytucją jednowymiarową. Jest bytem interesującym i wielce złożonym, który zaskakuje przypadkowymi olśnieniami i nieraz niepojętymi potknięciami. Można je zatem postrzegać wielorako, na różne sposoby. Jednym z nich jest holistyczne ujmowanie przestrzeni, odcieni, obrazów, dobrych i mniej pomyślnych jego stron, zawsze ze świadomością, że stanowi pewną specyficzną całość, rozgryzaną środkami oraz metodami rodem zarówno z zamierzchłej przeszłości, jak też hitami pochodzącymi ze współczesnych pracowni naukowych. Przymierzając się do kreślenia wizerunku jakiegokolwiek śledztwa, warto mieć na oku, że wszczęcie go, wywołuje trudne do przewidzenia skutki nie tylko w życiu sprawcy przestępstwa, lecz także pokrzywdzonego, jego rodziny oraz ewentualnych świadków. Poza tym, to, co w tej dyskusji będzie wprost lub domyślnie stale obecne, sprowadza się do tezy, że tego etapu procesu karnego chyba nigdy się nie udało i nie uda zrealizować całkiem bezbłędnie[1]. Ten, kto twierdzi, że śledztwo można przeprowadzić bez żadnych pomyłek czy gubienia się w jego labiryntach, zapewne nie wie, o czym rozprawia. Dalej rzecz zostanie dokładniej wyjaśniona jako pod wieloma względami kluczowa w portretowaniu zapowiedzianego wyobrażenia. Z ostrożności jednakże, już tutaj trzeba podkreślić, że sedno problemu polega nie na tym, że się błąd popełnia (wszak errare humanum est), lecz na tym, czy prowadzący sprawę wykrzesze z siebie dość siły i dobrej woli, aby po własnym bądź z pomocą innych podmiotów ujawnieniu nieprawidłowości niezwłocznie i szczerze przystąpić do jej (tzn. sprawy) wyprowadzania na czyste wody.
W tych kontekstach niepokoją, a niekiedy mogą nawet irytować uproszczone, niepozbawione emocji (m.in. medialne) dysputy na temat głośnych śledztw. Wtedy trudno wyzbyć się wrażenia, że pewni swoich racji mieliby jakieś opory w ich głoszeniu, gdyby akta ocenianego przypadku przeczytali, znali i, co niezmiernie ważne, rozumieli. Kwestia tym bardziej warta przypomnienia przed przystąpieniem do rozważań węzłowych stron śledztwa, że nie tylko laikom, lecz – acz nieczęsto – także prominentnym prawnikom zdarza się poważny lapsus, jak, na przykład, twierdzenie w niedawno przeczytanej Historii adwokatury, że pod naciskiem lwowskiej ulicy Ritę Gorgonową skazano za zabójstwo Lusi Zarembianki, chociaż nie było żadnych dowodów jej winy. Licentia poetica wystarczająco tłumaczy, że w znanym filmie wybitnego artysty, Janusza Majewskiego, samo oskarżenie Rity jawi się jako nieporozumienie, ale prawnik czy twórca prawa nie może się usprawiedliwiać przywilejem przynależnym ludziom prawdziwej sztuki.
Należę do pokolenia prokuratorów przedinformatycznych. Ten fakt rzutuje na ogląd śledztwa, którego praktykowaniu i studiowaniu poświęciłem szmat życia. Generacyjne względy wszelako nie powinny z samej definicji unieważniać znaczenia ongiś nabywanych doświadczeń i wiedzy, ponieważ obie wymienione domeny stanowią swoiste continuum. Inaczej mówiąc, niepodzielność przeszłości i teraźniejszości motywuje do prowadzenia międzypokoleniowego dialogu fachowców, abyśmy zamiast rozwijania praktyki nie tracili czasu i sił na zaczynanie wszystkiego wciąż od nowa.
Biorąc pod uwagę powyższe konstatacje, korci, żeby je szerzej rozwinąć i ukazać zwłaszcza te aspekty śledztwa, które, podług subiektywnych doświadczeń (odczuć) piszącego te słowa, wydają się być decydujące dla zrozumienia „duszy” przed–sądowego zgłębiania rzeczywistości kryminalnej.
II. Problematyka osobowości prowadzącego (nadzorującego) śledztwo
Snując wizję procesu karnego XXI wieku S. Waltoś słusznie martwi się zachowawczą postawą, tradycjonalizmem wyobrażeń i postulatami prawników funkcjonujących w wymiarze sprawiedliwości, konserwujących pragnienia, by praktyka toczyła się starym, utartym torem. Zdaniem Profesora, to powinno się zmienić, w związku czym stawia pytanie: kim więc mają być ci, którzy będą sądzić, oskarżać, bronić i występować w imieniu pokrzywdzonego. Odpowiedź nie jest łatwa[2] nawet w przypadku zredukowania tegoż pytania do postaci – kim mają być ci prokuratorzy[3], którzy w XXI wieku będą prowadzić (art. 311 § 1 k.p.k.), względnie nadzorować śledztwo (art. 311 § 2 k.p.k.). To niewątpliwie kluczowa kwestia, bez należytego rozwiązania której nie uniknie się zaistnienia fatalnych spraw, o jakich niezwykle od lat głośno, wobec czego nie ma powodu, by je imiennie wymieniać.
Rzecz o tyle bardziej zastanawiająca, że pracownie Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, zakładów medycyny sądowej uniwersytetów i akademii medycznych, Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji itd. oferują usługi opiniodawcze na najwyższym poziomie światowym również w dziedzinie innowacyjnych specjalności, jak genetyka sądowa, fonoskopia, toksykologia, fizykochemia i inne[4]. Co więcej, obecnie w pracy śledczej korzysta się z udogodnień (warunki lokalowe, komórkowe telefony, komputery, internet) nieporównywalnie lepszych niż dawniejsze. Skoro więc opinię publiczną raz po raz porusza kolejny casus pascudeus, widocznie chroma coś w doborze i (lub) procesie przygotowywania prawników do zawodu, czego żadne wynalazki techniczne zneutralizować nie mogą. Najlapidarniej problem objaśniając, można twierdzić, na przykład, że wartość poznawcza programów komputerowych nie przewyższa danych wejściowych. Jeśli prokurator nie dostarczy ekspertowi wraz z postanowieniem o zleceniu opiniowania rzetelnych konkretów pomiarowych, to ich niedostatku nie zastąpią żadne techniki odtwarzania sytuacji pozostających w zainteresowaniu śledztwa.
W sumie, czegokolwiek byśmy nie dotknęli, w końcu zawsze się okaże, iż jeśli o jakość czy efekty postępowania przygotowawczego chodzi, to prawie wszystko w taki czy inny sposób zależy od indywidualnych, wrodzonych i nabytych kwalifikacji prowadzącego (prowadzących) oraz sprawującego nadzór nad tymże postępowaniem. W nieodzowne w tym względzie atrybuty: umiejętności, talenty, nawyki myślenia, dobrą energię itp. nie wyposażą prokuratora same przez się takie wydarzenia, jak uzyskanie dyplomu magistra czy doktora nauk prawnych, choćby z wyróżnieniem zdany egzamin zawodowy, ani żadna nominacja. Pomijając oklepane powiedzenie, że ćwiczenie czyni mistrza, nie uniknie się pytania, co zatem stanowi pozytywną zapowiedź, że kandydat do zawodu będzie podatny na proces stawania się prokuratorem, śledczymi osiągnięciami budującym prawa i własny prestiż?
Kwestia warta uważnego przemyślenia, ponieważ sygnalizowane elementy osobowości prokuratora znajdują proste przełożenie na kształt śledztwa, na jego przebieg i wyniki, których kwintesencją jest prawda ustaleń faktycznych (art. 2 § 2 k.p.k.). Bez uznania jej priorytetu, jej niekwestionowanej wartości moralnej śledczy trud stałby się, co ostro widać szczególnie z dłuższej perspektywy czasowej – bezsensem.
Inna sprawa, że trudno mieć pewność, jak powinna wyglądać hierarchia predyspozycji zawodowca, stanowiących realną gwarancję praworządności, prawości i jednocześnie skuteczności danego śledztwa. Wątpię ponadto w możliwość sporządzenia wyczerpującego zestawienia tych intelektualnych i psychicznych zalet, niemniej jako z jednej strony aktywny uczestnik, a z drugiej – z dystansu obserwujący praktykę, przynajmniej część z nich wskażę i w miarę możliwości uzasadnię. Sama kolejność prezentacji niekoniecznie świadczy o rzeczywistym ich znaczeniu.
Zawód prokuratora to przede wszystkim Służba Sprawiedliwości i Prawdzie. Sposób na życie ciekawe i pełne niewygód. Bywa, że także narażone na poważne niebezpieczeństwa, a mimo wszystko bardzo satysfakcjonujące, jeśli się lubi i dobrze wykonuje obowiązki, które kolejne dni i, niestety, noce przynoszą. Synonimami służby są wymowne zwroty: być na służbie; pełnić służbę; służyć ludziom, ojczyźnie, idei; ostry dyżur[5]. Wybierając tę profesję, decydujemy się, a w każdym razie powinniśmy się nastawiać w pierwszej kolejności – obojętnie jak bardzo niemodnie by to zabrzmiało – na permanentny udział w quasi-ostrym dyżurze, na przeżywanie niepewności następnego dnia, kiedy w okolicznościach bynajmniej niecieplarnianych znowu będzie się wyjaśniało stresujące przypadki. Kiedy wszystkich wypada podejrzewać o niecne postępki, lecz – jak nakazuje bezcenna cnota umiaru – nikogo bezkrytycznie i szczególnie nie podejrzewając.
Z kilku powyższych kresek łatwo można wyrozumować szkic charakterystyki śledztwa, której zasadnicze sensy wynikają z autentycznej, nieodosobnionej (podkreślam – nieodosobnionej) przygody. Dzień zaczął się od zwyczajnego udziału w przeprowadzanej w jednym z Zakładów Medycyny Sądowej sekcji czterech kompletnie gnijących zwłok ludzkich. Roztaczające się w prosektorium widoki i zapachy mogły z nóg powalać. Drobiazgowe, złożone badania trwały do godzin wieczornych. Prokurator zatem pojawił się w domu dopiero po godzinie 23.00. Po upływie zaledwie dwóch godzin drzemkę przerwał dzwonek telefonu, za którego pośrednictwem zwierzchnik zalecił natychmiastowy wyjazd (samochód z kierowcą zaraz pojawi się pod domem) do U., gdzie w czasie polowania na dziki ważna osoba poniosła śmierć ze sztucera o wiele ważniejszej persony. Na zakończenie telefonujący stanowczo dorzucił jeszcze: „Śledztwo przeprowadzi pan osobiście w nieprzekraczalnym terminie trzech dni”.
Delegowany, którego wysiłki walnie wspomagało dwóch ad hoc (w drodze na miejsce przestępstwa) dobranych prokuratorów, w ciągu kilku godzin z konieczności pełniący funkcję również pomocnika sekcyjnego lekarza medycyny sądowej podczas sekcji zwłok wykonywanej w skrajnie prymitywnych warunkach, dotrzymał trzydniowego terminu kosztem także nieprzespanych nocy. Uściślając komunikat, należałoby dodać, że akta należało uzupełnić tylko opiniami, głównie Instytutu Ekspertyz Sądowych, dokąd specjalnym posłańcem dostarczono stosowne postanowienie wraz z szeregiem zabezpieczonych śladów (krew, wycinki ze zwłok, ubranie denata).
Mimo upływu lat wciąż trudno oprzeć się wrażeniu, że doprowadzenie do skazania VIP-a za nieumyślne pozbawienie życia Jana R. byłoby niewykonalne, gdyby choćby na chwilę trójkę prokuratorów ogarnęła obezwładniająca słabość, że zadane im powinności przerastają ich status i siły sensu largo. I po wtóre, przedmiotowe śledztwo, wyjęte z pasma doświadczeń wielu prokuratorów, uzmysławia rangę prawdy, podług której w każdym postępowaniu przygotowawczym obowiązuje kanon realizowania go nie od godziny (np. ósmej) do godziny (np. 15.00), lecz zawsze od zadania do zadania.
Dopiero po jego sfinalizowaniu przychodzi właściwy czas na ewentualny relaks oraz na niesłychanie istotne definiowanie i wewnętrzne, bezgłośne przemyślenie doświadczeń i nauk, jakich zakończone śledztwo przysparza prokuratorowi. Prokuratorowi niezależnemu nie tyle z mocy przepisów prawa, lecz z racji jego (tzn. prokuratora) moralnych i merytorycznych przymiotów umysłu, bo przecież one zasadniczo – żeby nie powiedzieć wyłącznie – współokreślają odpowiedzialność za dobre i złe strony śledztwa.
III. Śledztwo autorskie, oryginalne
Ciceron słusznie zauważył, że „nie wiedzieć, co się wydarzyło przed twoim urodzeniem, to zawsze pozostawać dzieckiem” (Nescire quid ante quam natus sis acciderit, id est semper esse puerum). Święte słowa, ponieważ prokurator w pierwszej kolejności powinien korzystać z wszystkiego, co stanowi pozytywny i zarazem nadal niekwestionowany dorobek poprzedników. Tych z czasów przedinformatycznych i analogowych, których jakąś, może nawet znaczącą, cząstkę doświadczeń z powodzeniem mogą spożytkować prokuratorzy cyfrowi dla zmniejszania kosztów procedowania i, na odwrót, zwiększania jego efektywności w zakresie czynienia prawdziwych ustaleń faktycznych.
Jednocześnie niemały szkopuł w empirycznie dowiedzionym fakcie, że wydarzenia kryminalne i ich sprawcy wyróżniają się cechami indywidualnymi, wcześniej nigdy nienotowanymi. Co, oczywiście, prokuratora i innych śledczych zmusza do postępowania nieszablonowego, w pewnym zakresie uzupełnianego rozwiązaniami innowacyjnymi, dotąd rzadko lub wcale niespotykanymi. Trzeba również mieć na względzie konsekwencje stanu, że nowoczesnego śledztwa w XXI wieku nie prowadzi się jednoosobowo. W przeróżnych konfiguracjach współtworzą je „dokooptowani” prokuratorzy, rozmaitych pionów policjanci, biegli i konsultanci. Obecne postępowanie przygotowawcze realizuje więc zespół, któremu powinien liderować doświadczony, cieszący się autorytetem prokurator profesjonalista, swoisty primus inter pares.
Nie ulega kwestii, że widoczny zwłaszcza w początkowej fazie sprawy chaos informacyjny można eliminować dzięki uporaniu się ze słabością przyjmowania tylko tego, co chciałoby się mieć, słyszeć i usłyszeć. Trzeba też zwalczać w sobie tendencje do tłumienia wszelkich wątpliwości burzących pewność wybranej drogi procedowania. Autorskiemu wytyczaniu kierunków pracy musi towarzyszyć świadomość, że każda nowo pozyskana informacja (nowy dowód) może coś zarówno wyjaśniać, jak również pogłębiać zamieszanie i nieprzejrzystość stanu faktycznego. Stąd warto przypominać, że prowadzenie śledztwa wymaga – oprócz rzetelnej wiedzy fachowej – myślenia niestandardowego, szczególnie wyobraźnią pobudzanego. Stawiając kropkę nad „i”, należy stwierdzić, że pozbawiony jej (czyli wyobraźni) prokurator będzie zawsze prokuratorem banalnym, niezdolnym do realizowania zadań wykrywczo-dowodowych na poziomie zbliżonym do klasy mistrzowskiej.
Pomysłom na oryginalność śledczych, tchnących świeżością działań i tym samym pomnażającym zasób doświadczeń zawodowych sprzyja pełne korzystanie z instytucji niezależności prokuratora (art. 8 ust. 1 ustawy o prokuraturze). Niestety, ogranicza ją, między innymi, ust. 2 tegoż artykułu, nakładającego na ową niezależność specyficzny kaganiec, to jest zobowiązanie do wykonywania zarządzeń, wytycznych i poleceń przełożonego prokuratora. Niekiedy, dająca o sobie znać jego rutyna, przekonanie o własnej nieomylności czy przejawy skostnienia w następstwie oderwania do realiów pierwszej linii walki z przestępczością, mogą się kłaść cieniem zachowawczości. Ona usposabia do odrzucania niesztampowych koncepcji, planów i hipotez, jako powszechnie uznanych sposobów wyławiania w sprawie zależności zjawisk i związków przyczynowo skutkowych. Czasem jedynie tymi instrumentami wznieca się ciekawość owocującą czynnościami, pozwalającymi opisać wygląd tej reszty świata, o której milczą posiadane protokoły oględzin i przesłuchań, a nawet najbardziej wyrafinowane opinie ekspertów.
Wielostronnych relacji zwierzchniego nadzoru służbowego (nieszkodliwego, gdy nie przekracza granic zdrowego rozsądku i liczy się z własnymi ograniczeniami) z jednej strony, a indywidualnej wizji śledztwa z drugiej – trudno prawidłowo ułożyć, nie respektując ogromnej roli kultury pracy zespołowej. Opiera się ona na pozytywnych emocjach, na docenianiu poglądów i dokonań poszczególnych uczestników gry, z których każdy powinien doznawać satysfakcji z sukcesu jako współkreator. Zrozumienie dla proponowanego układania życia zawodowego jest dostępne temu, kto ponadto wyciąga praktyczne wnioski z niewątpliwej wyższości bezpośredniego styku z miejscem przestępstwa, z surowymi, czyli jak najmniej zmanipulowanymi świadkami i podejrzanymi, nad wszelkimi dokumentacjami tychże źródeł wiedzy. Zdarza się przecież, że zgoła przypadkowe spojrzenie na jakiś szczegół niepojętej i przeważnie wieloznacznej rzeczywistości wywołuje olśnienie i przechyla losy postępowania. Czym potwierdza się znaczenie poszanowania odmiennych punktów widzenia, które po nowemu pozwalają odczytywać akta śledztwa rzekomo już spełnionego[6].
IV. Wyprowadzanie praktycznych wniosków z otwartości katalogu i niepewności dowodów
Niezłym punktem wyjścia do przedyskutowania tego aspektu całościowego ujmowania śledztwa może się stać obiegowa teza o niezamknięciu przez Kodeks postępowania karnego listy środków dowodowych. Ustawa pozostawia bliżej niesprecyzowaną przestrzeń dla dopuszczania – w ścisłym związku z fundamentalnym charakterem zasady swobodnej oceny dowodów – jako dowodu wszystkiego, co może przybliżyć wyświetlenie sprawy. Kodeks postępowania karnego ustanawia wprawdzie krąg gwarancji zapobiegających wypaczeniom idei wymiaru sprawiedliwości, lecz nigdzie nie zabrania, jak trafnie podkreśla S. Waltoś, posiłkowania się sposobami czy środkami niezbyt pewnymi, względnie nienazwanymi[7]. Sęk w tym, że nawet najbardziej naukowo zweryfikowane metody są obarczone procentowo zróżnicowanym marginesem błędnych identyfikacji. A cóż powiedzieć o kapryśnych zeznaniach świadków, albo rozpoznaniu okazanej osoby, którego wartość dowodowa nastręcza tyle wątpliwości? Ergo, jeśli dany środek przepisami nie jest wyraźnie zakazany, nie ma przeszkód, by zeń robić użytek procesowy i pośrednio stymulować postępy naukowych badań tego, co tu i teraz nie odpowiada jeszcze aprobowanym standardom, jak osławione kryteria w sprawach Frye (rok 1923) i Dauberta (rok 1993) w USA[8].
Oponentom preferowanego luzu przestrzennego dopuszczalności środka dowodowego, warto przypomnieć karierę niespecyficznej próby Widmarka oznaczającej poziom alkoholu etylowego we krwi. J. S. Olbrycht w podręczniku z 1964 roku poleca tę metodę (innej wtedy nie znano) z równoczesnym, jak przystało na Uczonego i stałego biegłego sądowego, ostrzeżeniem, jakie konkretnie środki ostrożności trzeba zachować w trakcie pobierania, zabezpieczania, badania i interpretowania wyniku badania dowodowej próby celem zminimalizowania niebezpieczeństwa pomyłki wynikającej z nieswoistości metody[9]. Wszyscy pospołu, jak pamiętam, sędziowie, prokuratorzy i adwokaci, zgadzaliśmy się, każdy w granicach przysługujących mu kompetencji i ze stosownymi uwagami ostrożnościowymi, na wyrokowanie, którego bynajmniej nie marginalną podstawę faktyczną stanowił efekt analizy widmarkowskiej.
Podobne problemy nadal pojawiają się na salach sądowych, co dobrze świadczy o prawnikach, a szczególnie o ich zapotrzebowaniu na naukową aktywność ekspertów. Aby nie być gołosłownym, wystarczy wymienić częste przypadki zabezpieczenia włosów jako cennego śladu. Jego badaniami zajmuje się szereg ośrodków i chyba żaden nie obwieścił jeszcze, że niczego już uściślać nie trzeba[10].
Sedno rzeczy nieodmiennie w przestrzeganiu dyspozycji art. 7 k.p.k. oraz umiarze i przyzwoitości zawodowej. W praktyce bowiem właśnie ona stanowi niejako ostatnią instancję podpowiadającą na przeróżnie zabarwione sposoby, co, „jeszcze” dopuszczalne, a co „już” nie. Oto jeden z rzeczywistych przykładów. Świeżo upieczony prokurator nachalnie wdzierał się do gabinetu wielce kulturalnego i doświadczonego szefa Prokuratury Powiatowej, zasypując go w zasadzie jednym pytaniem: jak in concreto daną kwestię powinien rozstrzygnąć. Po wyczerpaniu limitu jego cierpliwości nagabywany doradził dopytującemu, że w razie powzięcia wątpliwości, jak się zachować w określonej sytuacji, należy spojrzeć w lusterko. „Jeśli – kontynuował stary fachowiec – w lustrze zobaczy pan twarz ludzką, to znaczy, że może postąpić, jak pomyślał. I przeciwnie, jeśli w nim ukaże się monstrum, należy zrezygnować z zamierzonego rozwiązania”. Ta groteska zdaje się sugerować, że w sytuacji trudnej, znamiennej niejednoznacznością jakiejś przesłanki ustaleń faktycznych trzeba wysłuchiwać głosu sumienia, którego praca uświadamia, że kłopoty dowodowe należy rozwiązywać, a nie uciekać przed nimi.
Odrębne zagadnienie wymagające kilku słów komentarza wiąże się z przeprowadzaniem dowodu czynnościami w k.p.k. wprawdzie expressis verbis nieprzewidzianymi, ale i niezakazanymi. Otóż, nie widzę dosłownie żadnych przeciwwskazań, by w potrzebie nimi się nie posłużyć. To zaś choćby z tej przyczyny, że zadaniem praktyki jest również odkrywanie i torowanie dróg legislacji. Dla ułatwienia sobie motywacji niniejszego poglądu znowu skorzystam z dwóch prawdziwych przykładów. Otóż Kodeks postępowania karnego z 1928 r. w Księdze III. Dowody nie zawierał odpowiednika przepisu art. 211 obecnie obowiązującej ustawy karnoprocesowej. W latach 1961–1962 prokurator jednakże z udziałem dwóch biegłych z zakresu ruchu i trakcji kolejnictwa zrealizował szczegółowo zaplanowane doświadczenie celem sprawdzenia zasadności obrony maszynisty i jego pomocnika, że nie ponoszą winy za czołowe zderzenie dwóch pociągów, skutkujące śmiercią kilku osób i poważnymi szkodami materialnymi. Obserwując trasę z lokomotywy w ruchu ze stanowiska obok maszynisty, prokurator wespół z biegłymi przekonał się, że gdyby podejrzani faktycznie patrzyli na szlak, bezspornie mogli we właściwym czasie i w analogicznych warunkach pogodowych (jesienna szaruga, mgła) zobaczyć światła lokomotywy pociągu towarowego jadącego tym samym torem w kierunku przeciwnym i zapobiec katastrofie, wykonując manewr przełożenia hamulca w położenie właściwe dla nagłego hamowania. Jeśli pamięć nie zawodzi, przebieg i efekty tych czynności utrwalono w protokole zatytułowanym „Sprawdzanie obrony podejrzanych”.
W drugim śledztwie, za zgodą Jana T., podejrzanego o dokonanie w P. zbrodni zabójstw i innych czynów, zaprogramowano zrealizowanie z jego udziałem na miejscu w P. (mimo niechęci milicji, gdyż „to nic nie da”) swoistego mieszańca. Pod naporem faktów dostępnych na drodze dojścia i w punkcie dramatu ramy planu czynności zostały rozsadzone. Powstał zlepek pierwiastków eksperymentu, odtworzenia, naoczni (inaczej – wizji lokalnej), przesłuchania podejrzanego oraz oględzin zgliszcz pożaru, w których dość przypadkowo natrafiono jeszcze na oddzieloną ogniem stopę jednej z ofiar. Pytanie, jak należało określić wtedy sporządzony protokół, obrazujący (z dołączonymi doń fotografiami i szkicami) wybitnie niejednorodne przedsięwzięcie procesowe, którego ani całość, ani niektóre jej części składowe nie nadawały się do zaszufladkowania według terminologii ówcześnie obowiązującego k.p.k. z 1928 r.? Poza tym, czy z racji niedostatku kodeksowych postanowień rozumne byłoby rezygnowanie z wykonania czegoś, co przyniosło tak wiele danych, przydatnych do wszechstronnego wyjaśnienia okropnych zbrodni? Są to pytania retoryczne.
Formułowane znaki zapytania nie zaprzątały zatem uwagi Sądów rozpoznających oba akty oskarżenia. Słusznie bowiem – wobec zasady jedności systemu prawnego – pewne wskazania w zakresie oceny środka dowodowego wynikają, między innymi, z art. 309 Kodeksu postępowania cywilnego, stosownie do zachodzących potrzeb dopuszczającego przeprowadzenie „innych” środków dowodowych niż wymienione w poprzedzających przepisach. Ostatecznie ważne jest to, aby śledztwo było w każdym calu profesjonalne, bezwzględnie uczciwe i niesprzeczne z literą i duchem ustawy.
Podsumowując, trzeba jeszcze zaznaczyć, że Sprawie szkodzi zasługujące na krytykę skostnienie i osiadanie prawnika na laurach. Odważnie, ale też z poczuciem ponoszenia odpowiedzialności za podejmowane decyzje powinien korzystać z modernistycznych, w tym ze środków i metod identyfikowania prawdy znajdujących się in statu nascendi. Rygorystycznie stosując zasady swobodnej oceny (art. 7 k.p.k.), trzeba i można skutecznie zapobiegać przenikaniu przysłowiowych plew do faktycznych podstaw orzekania (art. 2 § 2, art. 92 i inne k.p.k.). W konfrontacji z całokształtem fachowo ocenianych materiałów sprawy potwierdza się pogląd, że coś, co się nie chwieje, w rzeczywistości nie jest pewne. I na odwrót, dane z pozoru wątłe, mogą obiektywnie zyskiwać na znaczeniu.
V. Kilka refleksji nad zagadnieniem błędu w śledztwie
W tytułach doniesień medialnych nie ustaje, na wstępie napomknięte już, bezpardonowe piętnowanie rzeczywistych i domniemanych błędów śledztw w sprawach z dużym wydźwiękiem społecznym[11]. Atrakcyjność tematu powoduje, że podobnych akcentów nie brakuje również w publikacjach pretendujących do miana naukowych. Banałem trąci uwaga, że cudze – w przeciwieństwie do własnych – potknięcia łatwo się odkrywa i jednowymiarowo ocenia. Z reguły źle. O wiele ciężej (dlatego o tym raczej głucho!) wskazać: dlaczego, co i jakimi metodami oraz środkami można w śledztwie, na przykład o napad na bank, wykonać, żeby go, to jest napad, rzetelnie wyjaśnić, sprawcę sprawiedliwie osądzić, a osoby niewinne nie narażać na nieprzyjemności. Pożądane są konkrety, a nie bezrozumne ogólniki.
Uprzedzając ewentualne nieporozumienia, stanowczo należy potwierdzić, że nikt rozsądny nie podważa potrzeby i pożytków wynikających z wytykania pleniącego się tu i ówdzie zła w postępowaniu przygotowawczym. Chodzi jedynie o także dobroczynne zachowywanie proporcji w opisywaniu lżejszych a czasem wprost skandalicznych potknięć z jednej strony, a z drugiej – godnych pochwały osiągnięć. Choć to truizm, nie od rzeczy będzie przywołanie tutaj tezy, że prawdziwego obrazu świata, ludzi, jak również jednostkowych spraw niepodobna namalować, używając tylko jednej farby. Poszczególne śledztwa mienią się wieloma kolorami, z tym, że nigdy nie jest tak, żeby nawet w do cna spartaczonym nie było ani krzty jaśniejszej roboty. O czym też powinno się mówić w myśl starożytnej zasady przyznawania każdemu (także nielubianemu), co mu się należy. Wypominanie wyłącznie lapsusów – poza zubożaniem opisu rzeczywistości – ma tę wadę, że przyczynia się do depresyjności w nadmiarze krytykowanego.
Wymianę zapatrywań na zagadnienia błędów chętnie ucina się chwytliwym sloganem, że mylenie się jest rzeczą ludzką. Kluczowy, gnębiący praktykę śledczą problem natomiast jest wart trzeźwego rozpatrzenia, bez złych emocji i bez uprzedzeń. Niezawodny w trudnych sprawach J. Tischner w wywiadzie dla prokuratorów tak oto powściągał zadufanych, przekonanych o własnej nieomylności: „Nie ma nic gorszego, jak chodzące, wcielone przykłady cnót. Nigdy nie popełnił błędu, (…), nigdy nic złego nie zrobił”. Tacy, „kiedy jest dużo do roboty oni nic nie robią”[12], stoją z boku, a potem, wypoczęci, nikomu nie szczędzą pouczeń nieznoszących sprzeciwu.
Nagminnie nie wyciąga się wniosków z dającego do myślenia przesłania, że każde śledztwo byłoby bez zarzutu, gdyby je choć odrobinę inaczej poprowadzono. Istotnie, zdaniem obytych z tą robotą fachowców, nie ma czegoś takiego, jak „najlepszy” plan, pomysł, bezusterkowa wersja śledcza itd. Na każdej koncepcji postępowania przygotowawczego, gdy się ją wdraża w konkretne działania, niechybnie pojawiają się skazy wcześniej niedostrzegalne. Rzeczywistość, którą planujemy poznać, nigdy bez reszty nie jest przewidywalna. Stąd, w starciu z nią zdarza się przegrywać nawet prokuratorom o otwartych głowach, świetnie wykształconym, bezkompromisowym w dochodzeniu do prawdy.
Myślę przeto, że dla uporządkowania dyskusji należy, w ślad za prawem karnym materialnym, przyjąć podział błędów na niezawinione i zawinione[13]. Zakwalifikowanym do zawinionych trzeba poświęcić krótki komentarz, aby było wiadomo, o czym się rozmawia. W moim przekonaniu, praprzyczyną ich popełniania jest atrofia pewnych wartości, w tym szczególnie zamiłowania do poznawania odpowiedzi na siedem złotych pytań. Deficyt dążeń do wyjaśniania wątpliwości idzie w parze z niezdolnością do wysnuwania roboczych wniosków z doświadczenia, że oczywistości mają zawsze tzw. drugie dno. Lekceważenie go nieuchronnie prowadzi do pomyłki.
Ciekawie i przystępnie o popełnianiu błędów rozprawiał ostatnio Z. Ćwiąkalski, trafnie argumentując, że za pomyłki należy ponosić odpowiedzialność, a prawo do błędu nie jest nieograniczone[14]. Zgoda. Prawo do błędu, jeśli takie istnieje, nie jest nieograniczone. Atrybut niezależności prokuratora ma sens jedynie wtedy, gdy jest ściśle powiązany z realnym (nie papierowym) ponoszeniem odpowiedzialności nie tylko moralnej, lecz także dyscyplinarnej. Zwłaszcza za: niegodziwe zachowania, stronniczość, lenistwo umysłowe, nieuctwo skutkujące stratami w robieniu prawidłowego użytku z dowodów i zupełną nieumiejętnością nawiązywania partnerskiego współdziałania z biegłymi, wreszcie za niewiedzę, wynikającą z niejako programowej, aktywnej niechęci do przymusu nieustannego rozwoju.
Mała dygresja a propos powinności ustawicznego samodoskonalenia zawodowego. W związku ze szczególnie skrajnymi wpadkami automatycznie narzuca się pytanie o stan zainteresowania takimi tytułami, jak na przykład: Problemy Kryminalistyki, Z Zagadnień Nauk Sądowych, Archiwum Medycyny Sądowej i Kryminologii, Psychiatria Polska, Nowiny Psychologiczne, Genetyka i Prawo itp. Albo, ilu prokuratorów (prawników w ogóle) choćby biernie uczestniczy w forach dyskusyjnych, sympozjach, panelach, gdzie się analizuje stan nauk pomostowych i metody oraz środki, jakimi znawcy tych nauk mogą wesprzeć wysiłki prowadzących śledztwo w rozszyfrowywaniu trapiących je zagadek. Pytam o to nie bez kozery. Wszak bez opanowania podstaw wiedzy specjalistycznej prowadzenie poważniejszego postępowania zakrawa na ironię, zagraża kompromitacją.
Na tego rodzaju uwagi ripostuje się, że przeciążony obowiązkami prokurator (sędzia, adwokat) nie znajduje już czasu na jakiekolwiek intensywniejsze dokształcanie, bez którego – z naciskiem powtarzam – niejedno śledztwo napawa obawą o jego końcowy efekt, rzeczywiście marny. Jak dowodzi przykład, brakiem czasu wszystkiego nie da się wyjaśnić. Trzydniowy Zjazd Polskiego Towarzystwa Medycyny Sądowej i Kryminologii odbywał się w mieście, siedzibie prokuratur rejonowych, okręgowej i apelacyjnej, sądów takich samych szczebli. Oprócz medyków sądowych, referaty wygłaszali znani przedstawiciele innych dyscyplin pomostowych, omawiający osiągnięcia badawcze oraz współczesne perspektywy rozwoju usług eksperckich dla wymiaru sprawiedliwości. Jeden dzień obrad przypadał na sobotę! Udział trzech – czterech prawników ograniczył się do obecności w ceremonii otwarcia Zjazdu. Myślący dopowie, że niezmiernie dużo zależy od tego, „byśmy chcieli wiedzieć”.
Z różnych przemyśleń zdaje się wynikać fundamentalny wniosek, że jeśli pominiemy przypadki rażąco karygodnych pomyłek, ujemnie świadczących o kondycji zawodowej i (lub) moralnej ich sprawców, zło leży nie w samym fakcie popełnienia błędu, lecz przede wszystkim w niedostatku dobrej woli, by się z upadku podnieść. Prokurator powinien się wykazać spontaniczną skłonnością do naprawiania skutków błędu natychmiast po zorientowaniu się, obojętnie w jaki sposób, że tenże się zdarzył. Stosunek do tej kwestii jest testem kwalifikacji zawodowych.
Odrębne zagadnienie stanowią chybione akty oskarżenia. W tej materii własne credo przedstawiłem w artykule opublikowanym w „Prokuraturze i Prawie” (z 2011 r., nr 12, s. 43–58), do którego treści zainteresowanych tematem odsyłam. Tutaj przypomnę, że ludzie (podejrzani, pokrzywdzeni, świadkowie) są bardziej skomplikowani niż wszystko, co o nich można i uda się zebrać. Trzeba też mieć na uwadze, że granice ludzkiego poznania i zasady jego oceny są relatywizowane personalnie i sytuacyjnie. Nie popełnia zatem błędu, kto sporządza akt oskarżenia, jeśli: a) gromadził dowody z zachowaniem wskazań wielości i elastyczności wersji, uczciwie, profesjonalnie, „za” i „przeciw”, b) zebrane dowody uzasadniają subiektywne przekonanie prokuratora, że dany podejrzany jest sprawcą inkryminowanego mu czynu (art. 7 k.p.k.).
Warunkiem sine qua non nabrania – chciałoby się powiedzieć – niezarzucalnego „subiektywnego przekonania” jest spełnienie wytycznej doświadczonych prokuratorów, że akta śledztwa trzeba wcześniej przeczytać (niekiedy nawet wielokrotnie), poznać oraz zrozumieć!
W cytowanym wywiadzie dla „Przeglądu” prof. Ćwiąkalski potwierdza, że prokuratorom zdarza się oskarżanie za wszelką cenę, wbrew racjonalnym argumentom, czasem w wyniku niewiedzy, albo i z asekuranctwa („lepiej, niech to sąd sprawdzi”). Z faktami się nie dyskutuje.
Warto natomiast się posprzeczać z nazbyt uproszczonym poglądem, że „każde uniewinnienie jest pomyłką prokuratury lub, jeśli nastąpi w wyższej instancji, sądów (…)”. Ograniczając polemikę do własnego podwórka, trzeba wyciągać wniosek z kompetencji prokuratora do swobodnej oceny dowodów przed rozstrzygnięciem pytania: umorzyć śledztwo czy wnieść akt oskarżenia? Art. 7 k.p.k. dopuszcza do głosu tak wiele zmiennych o ogromnej pojemności znaczeń (zasady prawidłowego rozumowania, wskazania wiedzy i doświadczenia życiowego), że en passant nie ryzyłkowałbym wniosku, że uniewinnienie z samej definicji oznacza bezpodstawność decyzji o napisaniu aktu oskarżenia. Kto in conreto rzeczywiście pobłądził, to nierzadko pytanie ad infinitum otwarte, skoro wszyscy ludzie się mylą, także ci togami okryci. Mądrości nie zapewnia per se żaden urząd ani oficjalny strój. To, po pierwsze. A po drugie i bynajmniej nie ostatnie, oskarżenie na rozprawie się rozsypuje również z przyczyn absolutnie niezawinionych przez prokuratora. Na przykład dlatego, że osoby najbliższe i szczególnie bliskie, których stanowcze i spontaniczne zeznania stanowiły solidną podstawę skierowania sprawy do sądu, na rozprawie skorzystały z uprawnień określonych w art. 182 czy art. 185 k.p.k. Oczywiście, w tej wymianie zdań dałoby się wysunąć szereg jeszcze innych, subtelniejszych wątpliwości odnośnie wymowy statystyk uniewinnień, ale to temat na osobną rozmowę. Co, mimo tego cieniowania stanu rzeczy, nie zmienia prawdy o sprawach mniej lub bardziej upublicznionych, w których wnoszono ewidentnie niesłuszne oskarżenie wskutek wątłości charakteru i profesjonalizmu oraz zaniku poczucia odpowiedzialności.
VI. Szybkość i tajność śledztwa
W kryminalistyce wielką karierę zrobiło spopularyzowane zdanie E. Locarda, że „czas, który ucieka, to prawda, która znika przed nami”. Maksymę francuskiego znawcy rozwija literatura przedmiotu, w której poczesne miejsce zajmuje zasada szybkości działania, postulująca takie stosowanie metod i środków wykrywania przestępstwa, jego sprawcy oraz dowodzenia mu winy (niewinności), aby procesowe decyzje merytoryczne zapadały w rozsądnym terminie[15]. Nikomu, kto uczestniczy w wymiarze sprawiedliwości, a nawet postronnym obserwatorom życia nie trzeba tłumaczyć, że jeśli dzisiaj kogoś się nie przesłucha, takiej możliwości jutro może już nie być. To samo dotyczy zabezpieczenia śladów szczególnie wrażliwych na zniszczenie itd.
Są to zagadnienia od dawien dawna na tyle oczywiste, że jedynie celem pobudzenia wyobraźni, czym grozi uchybianie zasadzie szybkości, skomentuję je dwoma kazusami. Do ich przypomnienia usposabia lektura wydanej we Lwowie w 1924 r. książki pt. „Służby śledczej i taktyki kryminalnej” (red. B. Łukomski). Wytrawny fachowiec, kiedy jeszcze nie używano pojęcia dysonansu poznawczego, na s. 31 pisze, że pod wpływem pewnych emocji „często zbrodniarz przyznanie się ma na ustach, brak mu jednak odwagi do wypowiedzenia tegoż”, w czym należy mu pomóc. Sprzyjające śledztwu emocje podejrzanego są nietrwałe, więc prokurator (policjant) nigdy, w żadnej sytuacji śledczej nie może zapominać o prakseologicznej zasadzie: „kuć żelazo póki gorące”.
Przykład pierwszy. W roku 1961 w Stołecznej Komendzie Milicji zatrzymano podejrzanego o dokonanie na Pradze rabunkowego zabójstwa samotnej, starej kobiety. Wieczorem poinformowano go o treści zarzutu i, o dziwo, sprawca z pewnym już bagażem doświadczeń kryminalnych zaskoczył niedwuznacznym dwu-, trzyzdaniowym oznajmieniem, że przyznaje się do winy. Milicjant zaprotokołował lakoniczną wypowiedź. Podejrzany z własnej woli niczego więcej nie wyjaśnił, a przesłuchujący także dosłownie nic w tym kierunku nie uczynił. Nie zapytał choćby o narzędzie zbrodni, ani o zrabowane przedmioty. Protokół został podpisany, a przesłuchiwany pośpiesznie odprowadzony do aresztu, bo prowadzący sprawę chciał szybko powrócić do domu, jutro zaś przystąpić do odebrania gruntownych wyjaśnień. Rano, niestety, podejrzany definitywnie odmówił składania jakichkolwiek oświadczeń i odpowiadania na pytania, a wczorajsze przyznanie zdecydowanie zdezawuował. Śledztwo umorzono wobec niewykrycia sprawcy i wobec braku dostatecznych dowodów winy niefortunnie przesłuchanego.
Przykład drugi. Dnia 19 lutego 1996 r. zmarł Stanisław M. W opiniach Zakładu Medycyny Sądowej i Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie stwierdzono, że zgon M. nastąpił wskutek systematycznego, na raty, trucia go metalami ciężkimi. W czasie długotrwałego śledztwa pętla podejrzeń zacieśniała się wobec Mieczysława M.zadurzonego w żonie denata. Rosnące u osaczanego napięcie psychiczne i (lub) związane z nim dążenie do katharsis spowodowały, że Mieczysław M. nagle, 13 kwietnia 1996 r., około godz. 19.00 zjawił się w Komendzie Policji w X. Roztrzęsiony i nietrzeźwy prosił o rozmowę i przesłuchanie. Powiedział nawet, że na prośbę podejrzanej o tę zbrodnię Teresy M. dostarczył jej tlenek ołowiu, którego obecność wykryto w zwłokach Stanisława M. Dwaj policjanci, wobec „spóźnionej” pory, odnotowali ten fakt w notatce służbowej, chętnemu do wyjaśniania okoliczności otrucia radząc, aby następnego dnia znowu zgłosił się w Komendzie. Policjantom nie dało do myślenia znamienne oświadczenie opuszczającego ich pokój Mieczysława M: „Więcej mnie widzieć nie będziecie”.
Rzeczywiście, około godz. 9.00 14 kwietnia 1996 r. w nadpalonym domu znaleziono zwłoki Mieczysława M. Zakład Medycyny Sądowej wydał opinię współgrającą z innymi dowodami, że śmierć M. nastąpiła „najprawdopodobniej w wyniku działania samobójczego”, polegającego na spożyciu zabójczej dawki signopanu (lek psychotropowy). Oskarżona o trucicielstwo Teresa M. została słusznie uniewinniona w myśl zasady in dubio pro reo[16].
Przypomnę, w śledztwie obowiązuje reguła pracy od zadania do zadania, a nie od godziny do godziny, z upływem której akta się zamyka, chociaż z jakichś względów właśnie wtedy należałoby pomyśleć o zorganizowaniu, na przykład, burzy mózgów celem zaaranżowania nieskrępowanej wymiany poglądów (znowu przykładowo) nad realnością podtrzymywania wersji osobowej XY itp. Filozofia zadaniowości śledztwa przesądza, że jego tempo dyktują potrzeby i natura projektowanych czynności, a nie kalendarz czy zegar.
Odrzucanie koncepcji nieco katorżniczego stylu postępowania prowadzi do tego, że pustymi frazesami stają się dyzpozycje art. 2 § 1 pkt 4 k.p.k. i art. 6 ust. 1 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, obligujące do rozpoznania sprawy w rozsądnym terminie.
Szybkość procedowania ma jeszcze tę niezaprzeczalną zaletę, że ogranicza czas możności plotkowania, przechwałek, przecieków itp. rujnujących szanse ustalenia prawdy materialnej i odwlekających perspektywy sprawiedliwego ukarania sprawcy przestępstwa bez ponoszenia dodatkowych, często jakże dotkliwych, kosztów moralnych i materialnych. W ten sposób wchodzimy na grunt zasady tajności śledztwa, preferowanej przez kryminalistyków i tych prokuratorów oraz policjantów, którzy sami doświadczali skutków niedyskrecji.
Tajność śledztwa ma sankcję art. 241 § 1 Kodeksu karnego. Problem nie jest obcy także Kodeksowi postępowania karnego. Art. 198 § 1 k.p.k. pozwala na pewną wstrzemięźliwość w udostępnianiu akt sprawy nawet, bądź co bądź, procesowemu partnerowi czyli biegłemu. Znacznie poważniejsze echa zagadnienia płyną z art. 317 § 2, zezwalającego prokuratorowi na odmówienie stronom dopuszczenia do udziału w czynności ze względu na ważny interes śledztwa. Może on polegać na konieczności zachowania w tajemnicy jakichś dowodów, aby nie spowodować zagrożenia dla wykonawstwa zadań określonych w art. 297 k.p.k.[17].
Podobno przykłady nie tylko uczą, lecz także przekonują, więc po raz n-ty z tej możliwości skorzystam. Do rabunkowego zabójstwa Katarzyny R. w lipcu 1976 r. przyznał się dwudziestodwuletni Jan N. Złożone przezeń wyjaśnienia w istotnych szczegółach były zbieżne z innymi dowodami, co samooskarżeniu przydawało wiarygodności. Zapytany o narzędzie zabójstwa odrzekł, że młotkiem zadawał ciosy. I to wzbudziło czujność analizującego akta. Oględziny czaszki denatki oraz opinia sądowolekarska nie pozostawiały najmniejszej wątpliwości, że nie było „ciosów”, tylko jeden mocny „cios”, a po wtóre, rozległe złamanie kości czaszki nie mogło być spowodowane żadną częścią młotka. Było skutkiem urazu zadanego laską wykonaną z twardego drzewa. Faktyczny sprawca został wykryty i skazany. Wobec Jana N., który przyznał się do zbrodni w celu zaimponowania dziewczynie lekceważąco go traktującej, postępowanie umorzono ze względu na niepopełnienie inkryminowanego czynu. Samooskarżenie by się powiodło, gdyby N. mógł przeczytać w gazecie czy w klubie usłyszeć, że R. laską została zabita.
Do zabójstwa Urszuli S. z kolei przyznał się świeżo upieczony maturzysta z tzw. porządnej rodziny. Po pewnym czasie, przebywając w areszcie, odwołał dotychczas składane wyjaśnienia, zgodne – podkreślam – ze stanem rzeczy. Powstał trudny do jednoznacznego przezwyciężenia problem weryfikacji podstaw faktycznych przyznania/nieprzyznania. Z usposobienia wrażliwy maturzysta bronił się, że samoobwinienie nastąpiło pod przemożną presją psychiczną milicjantów przesłuchujących go bezpośrednio po zatrzymaniu. Całą legendę o swoim wyczynie sklecił zaś na podstawie tego, co zasłyszał – jako jeden z licznej grupy gapiów – obserwując pracę funkcjonariuszy MO na miejscu czynu (oględziny, potem wizja). Zresztą, nie tylko podejrzany twierdził, że głośno i szczegółowo wymieniali oni spostrzeżenia na temat posiadanej wiedzy i zamiarów na przyszłość. Tej obrony nie udało się odperzeć. Śledztwo umorzono wobec braku dostatecznych dowodów winy (art. 5 § 2 k.p.k.).
W sprawie o zbrodnicze podpalenie (art. 215 § 1 k.k. z 1932 r.) zgłosił się świadek w podeszłym wieku (rolnik), że chce zeznawać. W detalach opisał podpalacza oddalającego się od miejsca zdarzenia itd. Okazanego nawet rozpoznał. Po zakończeniu czynności widocznie nie wytrzymał i tonem konfidencjonalnym zapytał: „Panie prokuratorze, dobrze zeznawałem?” I sam sobie odpowiedział: „Takiego świadka jak ja, nigdzie pan nie znajdzie, kto panu powie o furtce w zębach?” Po tych wyznaniach należało przyjąć, że żądny znaczenia czy sensacji pseudoświadek nie zasługuje na wiarę. Po wnikliwej analizie stwierdzono, że nie powiodło się wymyślanie fabuły zeznań niepozbawionych treści podejrzanej proweniencji. Zafałszowania musiały wystąpić, ponieważ świadek – ochotnik nie znał trafnych ustaleń śledczych, które chroniono przed przenikaniem na zewnątrz. W uzasadnieniu aktu oskarżenia prokurator expressis verbis napisał, że przedmiotowe zeznania są niewiarygodne.
A więc, uchybianie zasadzie tajności postępowania przygotowawczego to typowe igranie z ogniem. Zwłaszcza, polegające na przekazywaniu na gorąco, obojętnie gdzie i przez kogo, danych o tym, co (jakie ślady i dowody) na miejscu przestępstwa zabezpieczono, albo, że niczego nie znaleziono, że świadek XY zeznał to a to itd. Dzielący się tymi wiadomościami na forum publicum bez żadnej ich selekcji, chcąc nie chcąc, umożliwia sprawcy zbudowanie post-alibi i obmyślenie w ogóle wykrętnej obrony, a przeróżnej maści „zawodowym”, o złych intencjach świadkom dostarcza tworzywa do swawolnego komplikowania sprawy. Śledczym zaś odbiera się stwarzaną czynnikiem zaskoczenia perspektywę wykrywania prawdy. Jak istotną rolę odgrywa on w sztuce prowadzenia sporu, jakim bez wątpienia jest proces karny, można ocenić zaglądając do podręcznika logiki czy prac o sztuce erystyki[18].
Powyższe biorąc pod uwagę, można co nieco wnosić o niektórych spośród mnóstwa przyczyn popadania śledztw w marazm, z którego trudno się wydobyć. Priorytetem prowadzącego śledztwo jest znalezienie prawidłowych odpowiedzi na siedem złotych pytań. Według wielu pierwszeństwo należy przyznać prawu do swobodnego informowania społeczeństwa o interesujących je wydarzeniach. Wobec tego trzeba rozważyć kwestię hierarchii wartości dóbr, pomiędzy którymi rysuje się konflikt. Prawnik nie będzie miał trudności, jak go rozstrzygnąć. Kodeks postępowania karnego wszak w art. 2 § 2 za naczelną uznał zasadę prawdy, wobec czego powinien unikać wszystkiego, co tej zasadzie urąga lub – według doświadczenia – może urągać nieskazaniem winnego, bądź, co gorsza, skazaniem niewinnego, przykładowo, na podstawie zeznań nieuczciwych pomówień albo zeznań. Konkluzja: prawda jest dobrem, którego ducha wszyscyśmy powinni pielęgnować.
Obywatelstwo zobowiązuje, by tego porządku wartości nie narażać na szwank bez względu na szczerość intencji danego podmiotu. Sprzeczności pomiędzy zasadą tajności a prawem do informacji, a w niektórych przypadkach skłonnością do zwyczajnego gadulstwa nie wolno obchodzić powiedzeniem w typie „moja chata skraja”. Tak, a nie inaczej przedstawiam znaczenie roztropności i umiaru w nastawieniu do analizowanych kwestii sprowokowany niedawnym, dramatycznym apelem rozmówcy jednej ze stacji telewizyjnych do prowadzących wyjątkowo ważne i jednocześnie kosmicznie pogmatwane śledztwo: „Niech prokuratorzy z X zrobią konferencję prasową i powiedzą dokładnie, jakie mają dowody (…)” na to, że… itd. Od siebie dodam, że gdyby usłuchali kontrowersyjnego, bo nazbyt daleko idącego wezwania, nie powinni by przeoczyć przestrogi, że „są granice, których (w śledztwie – dop. autora) nigdy przekroczyć nie wolno”.
VII. Jaka sprawiedliwość?
Wiadomo, że zadaniem śledztwa jest przygotowanie gruntu zapewniającego sprawiedliwość. W tym świetle prokurator przestaje być tylko oskarżycielem. Staje się również obrońcą choćby interesów pokrzywdzonego, a więc rzecznikiem praworządności i prawości. Jako taki ma obowiązek zebrania w śledztwie i zaprezentowania sądowi takich dowodów, dzięki którym w mowie końcowej z podniesionym czołem może żądać wyroku w całej rozciągłości spełniającego przesłanie tylekroć przytaczanej paremii z widocznym kluczem: każdemu przyznać, co się komu należy. Szkopuł jednakże w utrwalonym w praktyce myślowym skrótem tego kanonu orzeczniczego, polegającym na stosowaniu go przede wszystkim względem oskarżonego.
Sprawiedliwość, którą wyrok sądu ma realizować, jest wszak pojęciem od starożytności po współczesność rozmaicie definiowana i rozumiana.
Wobec założonych celów artykułu trzeba zauważyć, że orzeczenie kary odpowiedniej do przypisanego czynu samo przez się nie załatwia problemu. Według Arystotelesa, kara jest przykładem zastosowania reguł sprawiedliwości wyrównawczej[19], grubo niepełnej. Odpowiadający podstawom etyki i bezstronności wyrok powinien nadto w optymalnym zakresie przywracać pokrzywdzonemu w rozumieniu art. 49 § 1–3 k.p.k. status quo ante.
Idea sprawiedliwości naprawczej lub, jak niektórzy ją nazywają, odszkodowawczej nakłada na śledztwo istotne powinności oraz możliwości, kreowane przepisami art. 64, art. 69, art. 291–293 i in. k.p.k. W wykonaniu i na podstawie tych przepisów od początku postępowania przygotowawczego należy czynić ustalenia dotyczące własności rzeczy, kont bankowych, wierzytelności, praw majątkowych, także znajdujących się we władaniu osób postronnych[20]. Są to warunki konieczne, aby sprawiedliwość naprawcza nie pozostawała jedynie sferą nieziszczalnych marzeń pokrzywdzonych przestępstwem.
Poza tym, prowadzący śledztwo winien wyciągać wnioski z sytuacji procesowej pokrzywdzonego. Przez k.p.k. usytuowanego za smugą cienia, a przecież będącego stroną postępowania, w którym ma swoje prawnie chronione interesy. Z ich reprezentowaniem miewa on kłopoty, wobec czego prokurator (policjant) ma – w najlepiej pojętym interesie wymiaru sprawiedliwości – traktować jego inicjatywy dowodowe z należną estymą. Zwłaszcza wtedy, gdy skutków przestępstwa doświadczali: dziecko, nieletni, niepełnosprawny czy osoba nieporadna (art. 198, art. 199 k.k.). O zabezpieczenie ich praw trzeba by się zatroszczyć z ponadstandardową starannością. Po to, aby sprawiedliwości nie okaleczać, między innymi, wskutek pozostawiania owoców przestępstwa w rękach złoczyńcy, zamiast przywracania uprawnionym osobom. Z drugiej strony, należy się przyłączyć do poglądu szeregu autorów o potrzebie czynienia ustaleń śledczych w przedmiocie ewentualnego przyczynienia się pokrzywdzonego do zaistnienia przestępstwa, co może mieć znaczenie w sądowym miarkowaniu kary.
Już tylko rutynowo, jako o często przywoływanym truizmie, napomknę o zadaniu śledztwa polegającym na staraniach o zachowanie gwarancji nienarażania niewinnego na ujemne konsekwencje.
VIII. Język protokołów i opinii
W zagospodarowywaniu efektów starań śledztwa mogą się wkradać zamieszania językowe. Język jest wszak środkiem komunikowania się nadawców (świadek, podejrzany, biegły) z odbiorcami (organy procesowe) i vice versa. Sporządzane w śledztwie dokumenty ujawnia się na rozprawie w warunkach określonych w art. 389 oraz art. 391–393a k.p.k., czym ogranicza się stosowanie zasady bezpośredniości. Stąd, przed prowadzącymi postępowanie przygotowawcze stoi niesłychanie trudne zadanie zapewnienia precyzji i transparentności (przejrzystości) słownictwa protokołów, postanowień o powołaniu biegłych i otrzymywanych od nich opinii. Rzecz bowiem w tym, abyśmy – po ujawnieniu na rozprawie danego dokumentu – mogli jednakowo zrozumieć jego merytoryczną zawartość.
Problemowi przejrzystości języka wiele znakomitości poświęcało sporo zainteresowania[21]. To, co musi uderzać w tych rozważaniach, to duża zgodność stanowiska, w myśl którego należy dążyć do stworzenia języka powszechnie przyjętego i zrozumiałego. Podkreśla się walory języka potocznego z racji wyróżniania się stabilnością informacyjną. Mający ogromne wyczucie komunikacyjnych problemów języka w procesie opiniowania sądowo-lekarskiego, K. Jaegermann opowiadał się za unikaniem nadmiernych uściśleń językowych. Radził, aby słownictwa stricte specjalistycznego używać tylko w razie konieczności. Dlatego też był zdania, że wspólnymi siłami zainteresowanych podmiotów należy dążyć do wypracowania reguł opiniowania językiem potocznym, którym – mimo niezdefiniowania poszczególnych słów – bardzo dobrze się porozumiewamy.
Szczególnie wówczas, gdy potoczny język zyskuje szlif kunsztowności, zawężającej wolne, „niezapisane” przestrzenie przekazu środkami niewerbalnymi.
Analizując zeznania (wyjaśnienia, opinie), organ procesowy powinien zwracać uwagę na nieraz subtelne przyczyny zamętu w odbiorze zapisów w protokole i eksperckiej dokumentacji. Pismo jest czymś innym niż mowa. J. Łoś twierdził (idem), że język jest środkiem udzielania innym osobnikom swoich uczuć i myśli. Pismo w zupełności odzwierciadlałoby mowę, gdyby dany dokument odpowiadał wszystkim jej odcieniom. A tak nie jest i być nie może. Tym bardziej więc przesłuchujący musi egzekwować od rozmówcy komunikatywność wypowiadanych słów. Potem z kolei rozważnie winien się zastanowić nad tym, co w spisanych relacjach jest odbiciem posiadanej wiedzy (wiadomości), a co interpretacją lub wprost zmyśleniem zapełniającym luki pamięciowe. Interlokutorom przeto trzeba zadawać pytania pobudzające do szukania, a nie do potwierdzenia własnych, upodobanych tez. Niekiedy też należy korzystać z trybu art. 201 k.p.k., aby żadnej niejasności nie pozostawić bez reakcji.
Ostatnią okazję ku temu stwarza dyspozycja art. 321 § 1 k.p.k. W całym śledztwie, a w czasie zamykania go szczególnie, nie wolno poczuć się komfortowo. Lepiej wątpić, niż się łudzić, że w aktach sprawy nie ma dwuznaczności. Krytyczne myślenie jest ostoją praworządności i zabezpieczeniem przed kompromitacją.
IX. Satysfakcje śledczych prokuratorów (policjantów)
Zamiast podsumowania – prawie niewykonalnego z uwagi na ciężar, różnorodność, a niekiedy i nieuchwytność detali problematyki śledczej – będzie kilka słów o tym, co może cieszyć. Mając na względzie dotąd zasygnalizowane kwestie, można wspomnieć o starym poglądzie, że prokurator ma prawo do przeżycia zadowolenia z roboty, jeśli z kierowaną przez siebie drużyną śledczą ustalił prawdę. Przywiązanie do niej warunkuje udzielenie odpowiedzi na siedem złotych pytań, a przede wszystkim na pytania, czy przestępstwo zostało popełnione lub nie (por. okoliczności wyłączające odpowiedzialność), kto jest jego sprawcą, jaką można mu przypisać winę i w konsekwencji, jaką karę wymierzyć. Ponadto, na pytanie w praktyce mniej oczywiste, a mianowicie, jak najprościej i bez zwlekania naprawić pokrzywdzonym wyrządzone szkody materialne i moralne.
Każdy inny, wieloznaczny wynik postępowania przygotowawczego osłabia lub wyklucza powody osiągania przez prokuratora (odpowiednio przez policjanta) rzeczonej satysfakcji, gdyż świadczy o jego wadach i błędach, może zawinionych.
Ten aspekt procesowy, czyniący zawód prokuratora wyjątkowo trudnym, specyficznie wyróżnia go od pozostałych profesji prawniczych. Sędzia, owszem, troszczy się o zgodność sentencji wyroku ze złożoną rzeczywistością, niemniej, wobec spoczywania onus probandi na barkach oskarżyciela, wzorowo spełnia on ustawowe obowiązki, o ile wydane orzeczenie odpowiada stanowi zebranych dowodów[22]. Bezsprzecznie jest to złożone i obciążające psychikę zadanie, ale tylko w śledztwie wszystko się zaczyna od zera czy prawie od zera, przy czym zawsze powinno się (zgoła inna rzecz, jak w danej sprawie to wygląda) kończyć pewnym wynikiem poznawczym.
Obrońca ma jeszcze inne powody do zawodowego spełniania się. Art. 86 § 1 k.p.k. stanowi wszak, że wszelkie czynności winien podejmować jedynie na korzyść oskarżonego. Całą resztę łatwo sobie dopowiedzieć bez uproszczeń obrazu także pięknego zawodu.
Uparcie powracam do problematyki prawdy w procesie karnym, ponieważ w ostatnich czasach wokół niego dzieje się coś, moim zdaniem, niedobrego. Proponuje się przecież odstąpienie od wymogu orzekania podług prawdziwych ustaleń faktycznych, przez wykreślenie paragrafu 2 artykułu 2 k.p.k. Receptą na uzdrowienie wymiaru sprawiedliwości ma być samo wzmożenie kontradyktoryjności rozpraw sądowych. Nic mylniejszego! Sąd, „sam nic przez się nieczyniący”, ma być tylko biernym obserwatorem zmagań stron i wyrokować na podstawie wyników tegoż ścierania się[23]. Znany dziennikarz obwieszcza nawet, chyba nie bez pewnego zakłopotania, że „rząd przyjął projekt nowelizacji procedury karnej. Zakłada, że sąd nie będzie już zobowiązany do dochodzenia prawdy materialnej, pozostanie mu jedynie rola arbitra. W sprawie śmierci Magdy R. sąd nie dotarł do prawdy, chociaż nowelizacja jeszcze nie obowiązuje”[24].
Widać, że za wszelką cenę zza Oceanu chcemy przenosić na nasz grunt wzorce powstałe w innej kulturze, a przy tym nie zawsze warte naśladowania[25]. Opowiadając się za postępem nie musi się być przeciwko tradycji. Zwłaszcza, gdy jej esencją jest prymat prawdy, określającej tożsamość zawodu.
Comprehensive picture of investigation
Abstract
This paper touches upon investigation understood as a multi-dimensional whole rather than as a set of provisions and named procedures. Given uniqueness of events and perpetrators, highlighted is a role of an open, involved, and professional personality of an investigator. Particularly cognitive is a proprietary inquiry that allows an individualized approach to each case. Mistakes are unavoidable. The main point is to maintain constant readiness for elimination of any faults revealed. The truth of factual findings is deemed a superior value and a main task of pre
[1] S. Waltoś, Owoce zatrutego drzewa, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1978, s. 196, 197 i passim; L. Kołakowski, Wśród znajomych, Wydawnictwo Znak, Kraków 2004, s. 176; M. Woźniak, Kłusownik czy nie?, Genetyka i Prawo 2012, nr 13–14, s. 8 i 9; J. Widacki, Próby weryfikowania prawdomówności w procesie karnym, Palestra 2012, nr 3–4, s. 13–18; K. Jałochowski, Cyberojciec, Polityka 2012, nr 17–18, s. 108; P. Cieśliński, Nie bój się głupio pytać, „Gazeta Wyborcza” z dni 28–29 czerwca 2012 r.; O. Mazur, Niesłuszne skazania w Polsce w opinii prokuratorów i policjantów, Palestra 2012, nr 3–4, s. 20; J. Gurgul, Ciekawy przypadek zabójstwa. Tradycja i nowoczesność śledztwa, Prokuratura i Prawo 2012, nr 9, s. 132–148.
[2] S. Waltoś, Wizja procesu karnego XXI wieku, Prokuratura i Prawo 2002, nr 1, s. 13 i 16; zob. też E. Gruza, O błędach i ich przyczynach w opiniach biegłych, (w:) A. Bulsiewicz, A. Marek, V. Kwiatkowska-Darul (red.), Doctrina multiplex veritas una. Księga jubileuszowa ofiarowana Profesorowi Mariuszowi Kulickiemu, Wydział Prawa UMK, Toruń 2004, s. 188, 189 i passim.
[3] Z. Hołda, Fachowcy i oportuniści, Tygodnik Powszechny 2004, nr 43; E. Pływaczewski, Kilka uwag do projektu Ustawy o Prokuraturze Rzeczypospolitej, (w:) Zasady procesu karnego wobec wyzwań współczesności. Księga ku czci profesora Stanisława Waltosia, Wydawnictwa Prawnicze PWN, Warszawa 2000, s. 133–142; J. Gurgul, Prokurator – jakim jest i jakim być powinien, Prokuratura i Prawo 2005, nr 5, s. 24 i nast.
[4] Zob. m.in.: J. Wójcikiewicz (red.), Ekspertyza sądowa, Wydawnictwo Wolters Kluwer, Warszawa 2007, passim; Z. Brożek-Mucha, Balistyka chemiczna, Wydawnictwo Instytutu Ekspertyz Sądowych, Kraków 2008, passim: E. Rychlicka, Tajemnice pochodzenia, Genetyka i Prawo 2011, nr 2, s. 14 i 15.
[5] S. Skorupka (red.), Słownik wyrazów bliskoznacznych, Wiedza Powszechna, Warszawa 1989, s. 198; A. Markowski (red.), Nowy słownik poprawnej polszczyzny, PWN, Warszawa 2002, s. 938.
[6] J. Czapski, Zderzenie pokoleń (wywiad J. Żakowskiego), Polityka 2012, nr 19; L. Kołakowski, Moje słuszne poglądy na wszystko, Wydawnictwo Znak, Kraków 2000, s. 17 i in.; O. Mazur, Niesłuszne skazania…, op. cit.; M. Całkiewicz, Modus operandi sprawców zabójstw, Wydawnictwo Poltext, Warszawa 2010, s. 262–274; V. Kwiatkowska-Wójcikiewicz, Oględziny miejsca. Teoria i praktyka, Towarzystwo Naukowe Organizacji i Kierownictwa. Stowarzyszenie Wyższej Użyteczności „Dom Organizatora”, Toruń 2011, s. 17–19, 75, 117 i 118.
[7] S. Waltoś, Badania poligraficzne w Polsce w świetle przepisów prawa, poglądów Sądu Najwyższego i nauki, (w:) Materiały konferencji nt. „Wykorzystanie badań poligraficznych w sprawach kryminalnych”, Uniwersytet Śląski, Katowice 1978, s. 3 i 5; R. Kmiecik, (w:) Proces karny. Cześć ogólna, Kantor Wydawniczy Zakamycze, Kraków 2006, s. 401 i 402.
[8] J. Wójcikiewicz, Temida nad mikroskopem, Towarzystwo Naukowe Organizacji i Kierownictwa. Stowarzyszenie Wyższej Użyteczności, Wydawnictwo „Dom Organizatora”, Toruń 2009, s. 17–22.
[9] J. S. Olbrycht, Medycyna sądowa w procesie karnym, PZWL, Warszawa 1964, s. 174–181.
[10] Por. np. K. Świech, Ultrastrukturalne badania włosów metodą SEM, Prokuratura i Prawo, w druku i tam cytowane pozycje piśmiennicze.
[11] Przykładowo: P. Pytlakowski, Wojna świadków, Polityka 2012, nr 19, s. 32; A. Leszyk, Fatalne pomyłki sędziów, Przegląd 2012, nr 19, s. 8–10.
[12] J. Tischner, Cnota leży w złotym środku, Problemy Praworządności 1991, nr 1–2, s. 13 (wywiad udzielony J. Eksnerowi).
[13] W. Wolter, Prawo karne, Wydawnictwo Gebethner i Wolff, Warszawa 1947, s. 302–306.
[14] Z. Ćwiąkalski (wywiad A. Dryszla), Nadgorliwi i niesprawiedliwi, Przegląd 2012, nr 19, s. 10–13; warto zastanowić się nad wymową tegoż tytułu.
[15] Z. Czeczot, T. Tomaszewski, Kryminalistyka ogólna, Wydawnictwo „Comer”, Toruń 1996, passim; T. Hanausek, Kryminalistyka. Zarys wykładu, Kantor Wydawniczy Zakamycze, Kraków 1997, s. 49 i 50.
[16] Szerzej J. Gurgul, Studium przypadku zbrodniczego otrucia, Policja 2003, nr 1–2, s. 43–51.
[17] R. A. Stefański, (w:) Kodeks postępowania karnego. Komentarz, t. II, Dom Wydawniczy ABC, Warszawa 2004, s. 394–396; A. Wąsek (red.), Kodeks karny. Część szczególna, t. II: Komentarz, Wydawnictwo C. H. Beck, Warszawa 2004, s. 221 i 222.
[18] T. Kotarbiński, Kurs logiki dla prawników, PWN, Warszawa 1975, s. 183–186.
[19] W. Sadurski, Teoria sprawiedliwości. Podstawowe zagadnienia, PWN, Warszawa 1988, s. 70 i 71 i passim.
[20] W. Grzeszczyk, Kodeks postępowania karnego. Komentarz, Wydawnictwo LexisNexis, Warszawa 2012, s. 341; C. Kulesza, Projekt Europejskiej Dyrektywy z dnia 18 maja 2011 r. w sprawie wsparcia i ochrony ofiar w świetle prawa polskiego, Prokuratura i Prawo 2011, nr 12, s. 5–27; uchwała Połączonych Izb Karnej i Wojskowej Sądu Najwyższego, sygn. VI KZP 11/75, OSNKW 1977, nr 1, poz. 1; P. Starzyński, Glosa do wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 6 września 2004 r., sygn. SK 10/04, Prokuratura i Prawo 2006, nr 2, s. 109–113.
[21] J. Łoś, Krótka gramatyka języka polskiego, Nakład i własność K. S. Jakubowskiego Spółki z ogr. odp. Lwów 1927, s. 1 i 8; W. Wolter, M. Lipczyńska, Elementy logiki dla prawników, PWN, Warszawa–Wrocław 1980, s. 15–22; C. Perelman, Logika prawnicza. Nowa retoryka, PWN, Warszawa 1984, s. 156–161; J. Parandowski, Alchemia słowa, Czytelnik, Warszawa 1986, s. 116, 119, 126 i 128; K. Jaegermann, Opiniowanie sądowo-lekarskie. Eseje o teorii, Wydawnictwo Prawnicze, Warszawa 1991, s. 129–138; S. Raszeja, Deontologia lekarza eksperta, Polski Tygodnik Lekarski 1995, nr 36–39, s. 96; M. Heller, (w:) Pytając o człowieka. Myśl filozoficzna Józefa Tischnera, Wydawnictwo Znak, Kraków 2002, s. 75.
[22] Bliżej: J. Gurgul, Prokurator – jakim jest…., op. cit.; tegoż, W kierunku kontradyktoryjności procesu karnego (polemika), Mida 2011, nr 6, s. 34–39; R. Tokarczyk, Etyka prokuratora – zarys przedmiotu, Prokuratura i Prawo 2004, nr 6, s. 7–29.
[23] M. Dąbrowska-Kardas, W kierunku kontradyktoryjności procesu karnego, Mida 2011, nr 3.
[24] P. Pytlakowski, Nóż w sosie, Polityka 2012, nr 21, s. 40.
[25] J. Wójcikiewicz, Temida nad mikroskopem…., op. cit., s. 156 i passim.
Miejsce pierwszej publikacji:
Prokuratura i Prawo nr 12/2012
Data pierwszej publikacji: grudzień 2012