Literatura

Mistrz Kłębek

[…] W ten sposób obchodzili wszystkie rzeźby. Niektórzy unosili się, inni ganili, sprzeczano się, a paryski gość wciąż ruszał ramionami, krytykując niemiłosiernie, a choć zgadzał się na zalety i nie zaprzeczał, że niektóre posiadają dobry rysunek lub modelację, niemniej kończył zupełnym potępieniem.

– Wszystko to dobrze, ale proszę panów, ponieważ szanowny profesor Firański mnie był łaskaw wezwać, ja, mając ten honor być członkiem jury muszę mówić to, co czuję, a więc mówię: żę w pracach tych nie widzę sztuki. Sztuki! Proszę panów. To akademia, to wszystko nie żyje, model, model i model, a poza tem … jakby to wiedzieć, wielkie nic! My w Paryżu …

I zaczął dalej rzecz prowadzić, jak to w Paryżu na takie rzeczy nikt już nie patrzy. Tam żądają od sztuki zupełnie czego innego: Esprit moderne – jak Francuzi mówią – owładnął wszystkimi umysłami. Teraz trzeba tworzyć, a nie powtarzać utarte frazesy. Duch przede wszystkim – nastrój. Poprawność: c’est di Cabanem… c’est de la pacotille!…

Nasi warszawscy znawcy i artyści kiwali głowami, Firański skrobał się nawet w łysinę, autorytet jednak paryskiego laureata był silny, rozgłos jego zagranicznych sukcesów imponujący, nie śmieli jawnie oponować.

– A to co? – zapytał nagle Czarlikowski, wskazując swą, o kryształowej gałce, trzciną na stojący w kącie pracowni szkic, który, widziany z miejsca, na którem znajdował się areopag sędziowski, przedstawiał się jako nieforemna bryła gliny.

Zbliżył się do odnalezionego w cieniu eksponatu, za nim podążyli inni, przeciskając się pomiędzy postumentami, ażeby dotrzeć do ustroni, gdzie na wysokim stołku, służącym do modelowania, stało coś, czemu w pierwszej chwili trudno było dać właściwą nazwę.

Szkicowi temu nikt chyba nie byłby w stanie zarzucić zbytku akademizmu, ani też poprawności rysunku, ani poprawnej szkolnej roboty. Było to coś tak oryginalnego i w linii, i w pomyśle, że w pierwszej chwili niektórym z rzeźbiarzy włosy powstały ze zgrozy na głowie.

Rzecz przedstawiała się tak. Na metrowej może desce, narzuconej gliną, stała schylona postać chłopa w kożuchu i baraniej czapie. Chłop dźwigał na raminach olbrzymi pień sosny, z resztkami konarów i gałęzi. Linia pozioma owej sosny wraz z pionowa linia człowieka stanowiły nieforemną literę … T niezgrabna w sylwecie i tak mało mającą styczności z estetyka linii, że stary Berlewicz, dawny uczeń akademii petersburskiej i akademii Świętego Łukasza w Rzymie z epoki przed 1860 r., uchwycił się obu rękami za głowę, a ruchem tym potrąciwszy stojącego obok Szawełkiewicza zrzucił mu elegancki melonik na ziemię.

Całe gremium, zdekoncentrowane i tym wypadkiem, i znajdującą się przed nimi rozczapierzoną sylwetą kompozycji, zapomniało języka w gębie.

Milczenie przerwał Paryżanin, który z ciekawością rozglądał się w szczegóła rzeźby, wykrzyknikiem:

– To jest ktoś!

Jeszcze większe zdumienie ogarnęło wszystkich.

Proszę Panów. Ja jestem zdania, że jedyny, który ma talent, to jest ten. Jeżeli jest kwestya, komu dać nagrodę, to ja powiem, że ten jeden wart nagrody, który to zrobił. […]

Henryk Piątkowski, Mistrz Kłębek, Warszawa – Kraków, Nakład Gebethnera i  Wolffa 1910 s. 187 i nast.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *